TOSKANIA miasteczka. Wyprawa czerwiec 2015
TOSKANIA miasteczka; DLACZEGO TU…?
Toskania to nie tylko piękne pejzaże, to również urokliwe, klimatyczne, kamienne miasteczka, które urzekają każdego przybywającego do nich turystę. Każde z nich ma swoją centralną część i każde z nich oferuje swoją, charakterystyczną atmosferę. Podczas naszego pobytu w Toskanii udało nam się dość sporo ich odwiedzić. Te, które chcemy pokazać to: San Quirico d’Orcia, Sant Angelo in Colle, Bagno Vignoni, Montepulciano, Montefollonico, Monticchiello, Sarteano, Massa Marittima i Casale Marittimo. Największe z nich to oczywiście Montepulciano, zaś najmniejsze to myślę, że Casale Marittimo.
TOSKANIA miasteczka; WRAŻENIA
Mogłoby się wydawać, że odwiedzając tyle podobnych do siebie miasteczek po kilku wizytach miałoby się wszystkiego dość. Takie przeświadczenie z pewnością nie sprawdza się w przypadku tych urokliwych toskańskich mieścin. Mówimy tu oczywiście o ich zabytkowych częściach. Kamienna, surowa, ubarwiona kwiatami architektura ma w sobie coś, co kazało nam ciągle do niej wracać. Rzecz jasna, nie opieraliśmy się temu odczuciu, jedynie zmienialiśmy miasta, by każde z osobna móc ocenić i ulec jego klimatowi.
TOSKANIA miasteczka; ZWIEDZANIE
Nasz miasteczkowy spacer rozpoczynamy od najbliżej położonego miasteczka od naszej kwatery – San Quirico d’Orcia. To małe miasteczko zlokalizowane jest kilkanaście kilometrów od Pienzy przy trasie SR2 prowadzącej do Sieny. Dawna nazwa miasteczka to San Quirico in Osenna i tak kiedyś było identyfikowane jako jeden z punktów przelotowych ważnego szlaku komunikacyjnego Via Francigena prowadzącego z północy Włoch do Rzymu. Kiedy pierwszy raz wjechaliśmy do miasteczka nie wiedzieliśmy co się dzieje. Na głównych uliczkach rozgrywały się jakieś zawody zjazdowe na czymś co przypominało deskorolki. Zawodnikami byli oczywiście młodzi ludzie, którzy wczesnym wieczorem mocno ożywili miasteczko swoimi wyczynami. Charakterystyczne dla tego miasta i jak się później okazało przy zwiedzaniu innych było dekorowanie ulic flagami. Prawdopodobnie to flagi miast, ale niestety nie udało nam się dowiedzieć, czy rzeczywiście to flagi miast i czy zawsze są zawieszone, czy tylko w tym konkretnym okresie. Główna ulica Dantego przecina całe miasteczko i znajdują się przy niej chyba wszystkie zabytki. Miasto otoczone było kiedyś murami.
Aktualnie można jeszcze ich trochę zobaczyć od strony północnej. W centrum znajdują się aż trzy kościoły. To sporo jak na takie małe miasteczko. Chyba najładniejszy to kamienna Collegiata di San Quirico widoczna na drugim zdjęciu. Pozostałe dwa do Chiesa di Santa Maria a Vitaleta przy Piazza Libera oraz Santa Maria Assunta z XI wieku o ciemnym i bardzo prostym wnętrzu. Oprócz przemiłego klimatu panującego na tutejszych uliczkach i wspomnianych kościołów możemy zobaczyć również ogrody miejskie – Horti Leonini założone w XVI wieku. Często można przeczytać o nich, że są ogromne, ale słowo to ma swój wymiar jedynie do skali całego miasteczka. W rzeczywistości nie jest to duży park, w którym można byłoby się zgubić. Do ogrodów dochodzimy z Piazza Liberta. W San Quirico, podobnie jak w innych małych miasteczkach podawana jest wyśmienita kawa za niewygórowaną cenę. Miasteczko można zwiedzić w jeden wieczór lub przedpołudnie. Spokojnie można zaplanować sobie w ten sam dzień jeszcze coś innego. O! pomysł – niedaleko znajdują się naturalne ciepłe źródła Bagni San Filippo. Można tam spędzić większa część dnia, a popołudniu przyjechać do San Quirico na obiad i kawę. Ot takie głośne myślenie. Sami spędziliśmy w miasteczku około 3 godzin z kawą i lodami. Dalej pojechaliśmy już do Pienzy, o której poświęciliśmy wcześniej osobną relację.
Sant Angelo in Colle to kolejne malutkie miasteczko zlokalizowane przy trasie SP14 z Montalcino do Grosseto. To małe, a w zasadzie mała wioska z kamiennym ryneczkiem, na którym znajdują się dwie miłe trattorie. Miejscowość praktycznie niczym się nie wyróżnia, jest jednak coś, dlaczego warto tu zawitać. Co to jest – to piękny widok na toskański pejzaż rozciągający się z deptaka przy murach miasta. Kiedy wjeżdżaliśmy do Sant Angelo in Colle przez myśl nam nie przeszło, że stąd może rozciągać się tak piękny krajobraz. Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że miasteczko wybudowane jest na wzgórzu, którego trawers znajduje się od strony południowej. Od tej północnej nie ma żadnego podjazdu,
jedynie piesze podejście do bramy miasta. W samym miasteczku nie ma pięknych zabytków. Znajduje się tu kościół parafialny San Michele Arcangelo oraz kościół Matki Bożej Miłosierdzia z 1889 roku. Ostatnim elementem zabytkowym w miasteczku jest starożytna strażnica Il Palazzaccio, antica torre di avvistamento, przez którą przechodzimy wchodząc do miasteczka. Wizytę w miasteczku sam mogę polecić wszystkim amatorom fotografii wyposażonym w dobry zoom i oczywiście statyw. Przyjeżdżając tu rano mamy przed sobą piękny, budzący się do życia często zamglony, toskański krajobraz. Jeszcze jedna informacja, do samego centrum nie wjeżdżamy samochodem. Pojazd zostawić trzeba na parkingu szutrowym po lewej stronie, na przeciwko starego kamiennego domu. Stąd już tylko parę kroków do góry w kierunku bramy miasta.
Bagno Vignoni to małe miasteczko znane w Toskanii z gorących źródeł zlokalizowane jest kilka kilometrów od San Quirico d’Orcia w kierunku południowym. Dojeżdżamy tam drogą SR2, jadąc właśnie od San Quirico; na około 7 kilometrze skręcamy w prawo. Są drogowskazy, więc problemu z trafieniem nie ma. Bagno Vignoni było znane ze swoich źródeł już w czasach starożytnych. Oczywiście w średniowieczu również korzystano z ich leczniczych właściwości. Aktualnie w mieście znajduje się kilka luksusowych hoteli, w których można zażyć kąpieli. Znajdujące się tu siarczane wody termalne pochodzenia wulkanicznego mają ok 51-520 st C i charakteryzują się dobroczynnym działaniem przy leczeniu chorób reumatologicznych i neurologicznych.
W centrum miasteczka, można powiedzieć zamiast rynku znajduje się najstarsze bulgoczące źródło w sporym, zabytkowym basenie o wymiarach 49 x 29m. Tutaj oczywiście nie można się kąpać. Wokół basenu znajdują się domy, tawerny, kościół San Giovanni Battista oraz uczęszczana lodziarnia z bardzo dobrymi lodami. Z głównego basenu, woda przepływała korytem do basenów umiejscowionych na zboczu tuż za miasteczkiem, skąd spływała stromym zboczem zasilając kilka młynów usytułowanych na zboczu wąwozu, a następnie wpływała do rzeki Orcia. Jak już przyjedziemy do miasteczka to każdy myśli, że trzeba by wejść do jednego z ośrodków z termami. Wejście nie należy do najtańszych, ale też nie zwala z nóg.
Sami mieliśmy w planie jechać dalej, więc musieliśmy zrezygnować z moczenia się w termach. Dla tych co nie lubią płacić polecamy nieodpłatne, naturalne gorące źródła Bagni San Filippo oddalone od Bagno Vignoni w kierunku południowym drogą SR2 o około 20km. Przysłowiowy rzut beretem. Tam wybijające gorące źródła spływają po skałach tworząc charakterystyczne wyżłobienia w półkach sklalnych, które służą kąpiącym się jako wanny – piękna sprawa. Woda tam bogata jest w wapń, który wygładza skórę do połysku. Przesiedzieliśmy tam ponad pół dnia, świetna sprawa. Oczywiście dobrze jest zabrać ze sobą leżaczki, ręczniki i obuwie antypoślizowe do wody. Takie buty ułatwiają wspinaczkę do wapiennych wanienek. Taaak, w ten sposób obskoczyliśmy dwa miejsca z gorącymi źródłami. Gdzie teraz…?
Montepulciano to jedno z najciekawszych miast w regionie.
Wybudowane na wąskiej grani posiada tylko jedną główną, bardzo długą ulicę zwaną Corso. W najwyższym punkcie miasta przy Piazza Grande stoi katedra z ceglanym frontem Santa Maria Assunta popularnie nazywana Duomo di Montepulciano. Budowa katedry rozpoczęła się w 1586 r. i trwała niespełna 100 lat. Wnętrze kościoła początkowo wydaje się być bardzo surowe, ale po dłuższym zwiedzaniu ma swój urok. Po lewej stronie wznosi się piękny Palazzo Comunale we florenckim stylu, jakoże Montepulciano sprzymierzone było z Florencją. Zabytki to jednak nie wszystko. Miasto przyciąga turystów podobnie jak Montalcino bardzo dobrym winem. Najbardziej znane to Nobile di Montepulciano, Rosso di Montepulciano i słodkie Vin Santo.
W mieście przy wspomnianej ulicy Corso znajduje się dużo sklepików, nie tylko z pamiątkami i winem, ale również z wyrobami ze skóry i butami. To nas zatrzymało, bowiem wyroby skórzane tutaj stoją naprawdę na najwyższym poziomie. Ze sklepów z takimi wyrobami pachniało skórą z odległości już około 10m. Spacerując po miasteczku warto odwiedzić Piazza di San Francesco. Plac ten oddalony kilkaset metrów od głównego rynku, jest najpiękniejszym punktem widokowym w mieście i świetnym miejscem do pamiątkowych zdjęć. Doskonale widać stąd zabudowę miasta i kolorowe, jakże uporządkowane wzgórza Toskanii. Na obrzeżach Montepulciano znajduje się kilka parkingów. Największy parking jest na placu, tuż przy dworcu autobusowym. Zazwyczaj nie ma jednak potrzeby aby parkować tak daleko. W subiektywnej opinii jest to zresztą najmniej urokliwa część miasta.
Na placu przy dworcu raz w tygodniu odbywa się targ – wtedy parkowanie jest zabronione, a na placu swoje stoiska rozkładają handlarze. Można kupić lokalną żywność, świeże owoce, kwiaty, odzież i inne różności. Życie mieszkańców i turystów skupia się wokół Piazza Grande – to serce miasta i jego wizytówka. W czasie wakacji na Piazza Grande niemal nieustannie odbywają się różnego rodzaju imprezy, inscenizacje, czy pokazy. Czasem swoje produkty wystawiają tutaj lokalni rolnicy lub właściciele winnic. Można wtedy bezpłatnie degustować różne przysmaki. Jeśli akurat na placu nie dzieje się nic nadzwyczajnego, to przesiadują tu mieszkańcy, młodzież i turyści co również nadaje klimatu temu miejscu. Z Montepulciano nie mamy daleko do Montefollonico.
Montefollonico to małe miasteczko oddalone od Montepulciano o około 10km. Trafiamy tam jadąc na północ drogą SP17 i zaraz po skręcie w lewo SP135. Ta mała średniowieczna miejscowość dawniej nazywała się Monte a Fullonico, być może od słowa fullones, co oznacza foluszników – rzemieślników zajmujących się oczyszczaniem sukna. Do miasta można dostać się trzema okazałymi bramami. Największa z nich to chyba Porta dell Pianello, która bardziej pasowałaby do większego miasta niż Montefollonico. Na terenie miasteczka znajdują się dwa zabytkowe kościoły: romańska Chiesa di San Leonardo oraz malutka Chiesa di San Bartolomeoe della Compagnia.
Miasteczko jest małe i nie posiada innych zabytków. Turystów przybywa tu bardzo mało, ale jeśli już będziemy w Montepulciano lub okolicy to warto tu zajechać, by zaczerpnąć odrobinę spokoju w wolnych od turystów kamiennych uliczkach, no i zawitać na obiad do restauracji hotelowej La Costa z pięknym tarasem, z którego roztacza się jeszcze piękniejszy widok na kawał Toskanii. W restauracji tej odbywają się często imprezy rodzinne Toskańczyków, więc trzeba uważać, żeby nie trafić na jakieś wesele. W małym centrum miasteczka znajdują się jeszcze dwie tratorie serwujące dobre „żarełko”, jednak żadna nie posiada takiego tarasu jak La Costa. Montefollonico leży na północ od Montepulciano, jadąc zaś na południe dotrzeć możemy do malutkiego miasteczka Monticchiello.
Monticchiello, można powiedzieć, że to miniaturka miasta z jednym kościółkiem, głównym placykiem i kilkoma urokliwymi uliczkami. Zlokalizowane jest malowniczo na skraju doliny rzeki Orcia (Val d’Orcia). Z oddala widoczna jest tylko wieża na grzbiecie wzgórza. Podjeżdżając bliżej ukazują się nam średniowieczne mury obronne, z kilkoma wieżami i bramą do miasteczka. Samochód zostawiamy na parkingu kilkadziesiąt metrów od wspomnianej bramy i zaczynamy urokliwy spacerek. Tutaj naprawdę jest bardzo przyjemnie i to co zwróciło naszą uwagę to pachnące udekorowane kwiatami kamienice. UWAGA jeśli wejdziemy na plac główny przy kościele pod wezwaniem Świętych Leonarda i Krzysztofa musimy uważać na cztery dorodne lipy, w których buszują pszczoły, osy itp. Bzyczenie słychać już przed wejściem na plac, który był zupełnie pusty, oj przepraszam biegał z piłką jeden chłopiec między tymi nafaszerowanymi owadami lipami. Ale jak z nich pachniało… nie da się opisać.
Kamienne ściany budynków skutecznie trzymały zapach z kwiatów i drzew nie pozwalając mu się wydostać na zewnątrz. Monticchiello przechodziło w swojej historii kryzys rolniczy i demograficzny, było to w połowie XX wieku. Ludzie borykali się z problemami, jednak w miasteczku funkcjonował teatr – Teatro Povero, który jednoczył mieszkańców. Teatr funkcjonuje do dziś, jednak nie posiada swojego lokum. Latem na przełomie lipca i sierpnia każdego wieczoru przez około 3 tygodnie (za wyjątkiem poniedziałków) teatr przyciąga nie tylko mieszkańców miasteczka, ale również turystów. Piazza San Martino zastawiany jest sceną i krzesełkami dla widowni. Niestety my byliśmy w Monticchiello w czerwcu, więc nie mieliśmy okazji być widzami, ale jesteśmy pewni, że widownia na każdym spektaklu jest pełna. Poza tą atrakcją w miasteczku i oprócz wspomnianego pachnącego kwiatami klimatu kamiennych uliczek nie ma nic więcej do obejrzenia.
Oczywiście będąc w Monticchiello z pewnością zajrzymy do Kościoła wzniesionego z miejscowego piaskowca. W środku Chiesa dei Santi Leonardo e Cristforo zachowały się pozostałości średniowiecznych fresków (odkrytych – po zdjęciu tynków, w XX w.)
przedstawiających między innymi ogromną, pięciometrowej wysokości, postać Świetnego Krzysztofa oraz (rzadko spotykanym w malarstwie naściennym) sakrament spowiedzi świętej. Pobyt w miasteczku nie zajmuje dużo czasu, więc zawitanie tu nie będzie kolidowało z innymi planami. Przy wyjeździe z Monticchiello w kierunku Pienzy skręcając w lewo w drogę szutrową, zaraz za kamiennym agriturismo dojedziemy do bardzo często pokazywanej na fotografiach i pamiątkach z Toskanii charakterystycznej drogowej sprężynki, czyli wbitej w soczystą zieleń i obstawionej pięknymi cyprysami krętej drogi prowadzącej do jednego z toskańskich gospodarstw. Po wizycie w Monticchiello udaliśmy się do Pienzy zakupić sery pecorino, którymi delektowaliśmy się każdego dnia na śniadanie.
Sarteano to miasteczko, do którego zjechaliśmy jedynie na kawę podczas krajobrazowej foto objazdówki. Położone jest nad doliną Valdichiana i nieopodal naszej doliny Val d’Orcia. Profil miasta zdominowany jest przez potężny XV-wieczny zamek, górujący pośród zieleni ponad miastem. Sarteano wznosi się na wzgórzach starożytnej Etrurii, 573 m nad poziomem morza. Struktura miasta pozostała nienaruszona w porównaniu z innymi sąsiednimi miastami, a jego początki sięgają czasów Etruskich. Tak więc nieopatrznie trafiliśmy do takiej małej perełki. Z uwagi na nasze plany objazdowe nie zdecydowaliśmy się na zwiedzanie zamku. Przespacerowaliśmy się tylko uliczkami miasteczka, wcześniej degustując pyszną kawkę w małej kafejce na rogu przy wejściu na pokazany na zdjęciu ryneczek. Podczas spaceru zaszliśmy do warsztatu rzemieślniczego zajmującego się wytwarzaniem bardzo ładnych ozdób do mieszkań, lamp, żyrandoli itp. I tak się stało, że jeden klosz bardzo nam się spodobał. Jednak cena już dużo mniej. Po dłuższym zastanowieniu zrezygnowalismy z zakupu, czego do tej pory sam żałuję.
Ela oczywiście mi co jakiś czas „dokłada”, że nie kupiliśmy tego żyrandola i żeby na drugi raz nie rezygnować z zakupu w takich sytuacjach, które z pewnością już się nie powtórzą. Fakt cena wysoka, ale to w końcu jednorazowy zakup. To również rada dla Was, jeśli coś zobaczycie co Wam się naprawdę podoba, to pomimo wysokiej ceny bierzcie, bo na 99% już w to miejsce nie wrócicie, a użyteczną pamiątkę, której nie znajdziecie nigdzie w Polsce warto mieć w domu. Powiem szczerze, że przez tą sytuacje głęboko zapamiętałem to miasteczko, w którym nie spędziliśmy dłużej niż 50 minut. Na zdjęciu po prawej to właśnie ten warsztat rzemieślniczy. Jak będziecie w Sarteano to koniecznie tu zajrzyjcie. Młody wytwórca to bardzo miły i komunikatywny człowiek mówiący po angielsku.
Kolejne miasteczko zlokalizowane jest już poza granicami uroczej Val d’Orcii. W drugim tygodniu naszej toskańskiej przygody odpoczywaliśmy nad morzem w miejscowości Cecina. Na plaże jeździliśmy do Vady, a dokładnie jakieś 2km za nią. Tam właśnie znajduje się znana w całej Italii toskańska biała plaża. Zmieniając kwaterę z Montalcino na Cecinę zajechaliśmy do polecanego przez przewodniki miasteczka Massa Marittima.
Massa Marittima to miasteczko zlokalizowane przy drodze SR 439 między Volterrą, a nadmorską Follonicą. Niejako zgodnie z drugą częścią nazwy miasta Marittima oznaczającej „nadmorska” miasto leży około 25km od wybrzeża Morza Tyrreńskiego.
Przy dobrej pogodzie można dostrzeć morze z murów miasta. Cała historia Massa Marittima związana jest ściśle ze znajdującymi się na terenach Colline Metallifere kopalniami srebra, miedzi i pirytu, które wykorzystywane były już ok. III w. p. n. e., a zwłaszcza w czasach panowania Etrusków, a później w średniowieczu. Na przełom XIII i XIV w., datowany jest okres największej świetności ekonomicznej, politycznej, demograficznej i kulturalnej miasta, którą zawdzięcza wydobywanym minerałom. W XIII w., miasto staje się „Libero Comune „ wolną gminą, która posiada nawet własną monetę “grosso massetano”. To właśnie w tym okresie powstają wspaniałe budowle, które dzisiaj plasują Massę w gronie jednych z najbogatszych w zabytki miasteczek Toskanii.
Do Massy zajechaliśmy w godzinach wczesno popołudniowych. Bez problemu udało nam się zaparkować auto w wyznaczonych miejscach przy ulicy Filippo Corridoni. Stąd dzieliło nas zaledwie parę kroków do centralnej części Starego Miasta – Piazza Garibaldi z piękną katedrą Cattedrale di S. Cerbone. Szybko przeszliśmy przez bramę przy Fonti dell’ Abbondanza, dalej wąską uliczką i już wyskoczyliśmy na piękny Plac Garibaldiego. Katedra oczywiście była w remoncie. Nie mniej jednak weszliśmy do środka. Na drzwiach wejściowych przywitała nas duża kartka informująca o zakazie fotografowania, nawet bez flasha. Zakaz ten był skutecznie egzekwowany przez obsługę w środku obiektu. Pani biegała i każdego obserwowała, czy fotografował. Jak zobaczyła coś podejrzanego to krzyczała. Niestey, z uwagi na to, że jako jedyny wszedłem do środka ze swoim aparatem na szyi, to właśnie mnie w szczególności miała na oku i chodziła za mną jak cień. Katedra w środku piękna, surowa z pięknym, ołtarzem i licznymi dziełami sztuki. W katedrze spędziliśmy kilkanaście dobrych minut, po jej opuszczeniu wtopiliśmy się w klimatyczne uliczki miasteczka kierując się do Nowego Miasta i miejskich murów, z których wiedzieliśmy, że roztacza się piękny widok na okolicę. Z uwagi na fakt, że Massę Marittimę odwiedzaliśmy po drodze do drugiej kwatery niestety nie mogliśmy poświęcić temu miasteczku więcej czasu. Każdy, kto chce odwiedzić to miasto musi założyć kilka dobrych godzin, na to by zobaczyć większość zabytków, a jest ich sporo, np.: Palazzo del Podesta, w którym dziś znajduje się Museo Archeologico, Il Palazzo del Comunale – kompleks w stylu romańskim, La Loggia del Mercato, La Fonte Pubblica i La Zecca, mury obronne, Torre del Candeliere i il Cassero Senese, convento di San Pietro all’Orto, La chiesa S. Agostino i klasztor Clarysek.
Dla zainteresowanych po prawej mapka z wytyczonym szlakiem zwiedzania miasteczka. Urok Massy zachwiał nieco naszym poczuciem czasu, dopiero głód przypomniał nam, że pora obiadowa już dawno minęła. Stąd też spacerując uliczkami szukaliśmy odpowiedniej trattorii. I tak już w górnej części miasta przy Piazza Giacomo Matteotti w Locanda La Torre skonsumowaliśmi całkiem dobrą pizzę. Stąd udaliśmy się już powrotnie w kierunku Piazza Garibaldi. Wcześniej jednak nie omieszkaliśmy wejść na mury miasta. Widok piękny, ale ostrość powietrza nie pozwalała dostrzec najdalszych miejsc. Mijając kamienną wieżę Istituto Sorelle Della Misericordia skierowaliśmy się wąską, długą uliczką Via Moncini do katedry. Plac Garibaldiego, pełniący funkcję miejskiego rynku zdecydowanie zrobił na nas wrażenie. Przed opuszczeniem Massy zasiedliśmy jeszcze przy kawie pod katedrą, by jeszcze odrobinę podelektować się klimatem miasteczka.
Ostatnim już miasteczkiem, o którym chcielibyśmy wspomnieć w tej relacji jest malutkie Casale Marittimo, które zamieszkuje około 1000 osób.
Casale Marittimo zlokalizowane jest na wschód od Ceciny przy drodze SP14b. Miasteczko wybudowano na wzgórzu, dlatego i stąd możemy podziwiać piękny widok na okolicę i Morze Tyrreńskie, które tu rozciąga się nam jak na dłoni. Centralną część miasteczka można objechać wkoło przez Strada Provinciale Comminata z jednej strony lub z drugiej przez Via Don Pietro Nardini. Najlepiej jednak zostawić samochód na parkingu przy wjeździe do miasteczka. Stąd nie trzeba długo iść, by dojść do centrum. To miasteczko to taka mała kamienna pigułeczka. Kierując się przez Piazza dell Chiesa szybko dochodzi się do centrlanego punktu Casele. Po drodze mijamy dwa najstarsze budynki w mieście – Dom Skarbnika oraz Zegarową Wieżę. W miasteczku znajdują się dwa kościoły pod wezwaniem Św. Andrzeja oraz malutki Św. Sebastiana. Miasto wyróżnia się charakterystyczną i jednolitą zabudową zabytkowego centrum miasta. Jego panoramiczna lokalizacja i znakomite środowisko naturalne nadają miastu jeszcze większego znaczenia. Odwiedzając Casale Marittimo nie musimy przeznaczać na nie dużo czasu. Wystarczy jeden wieczór lub niepełne popołudnie na oddanie się atmosferze tego miasteczka. Widoczna na zdjęciu po lewej mała kafejka na przeciw kościółka Św. Sebastiana obsługiwana jest przez bardzo miłe panie, które przyrządzą kawę taką jaką tylko chcemy. Sami lubimy degustować mocną jak na Polskę dużą kawę, a wiadomo, że we Włoszech pija się przemocne, ale malutkie expresso. Postanowiliśmy poprosić o dużą mocną kawę. Pani oczywiście łamaną angielszczyzną oznajmiła, że rozumie i zaraz przygotuje.
Po chwili podała nam dwie duże filiżanki oraz więszky dzbanuszek mleka. W dużych filiżankach niemal na dnie znajdowała się odrobina kawy. Oboje z Elą uśmialiśmy się z tego, że znów nie możemy się napić porządnej dużej kawy z mlekiem. I tak upajając się klimatem miasteczka wypełniliśmy mlekiem swoje filiżanki mniej więcej do połowy. Zrobiliśmy jeden łyk i w ułamku sekundy poczuliśmy jak nam języki sztywnieją od mocy kawy. Od razu wypełniliśmy mlekiem filiżanki do pełna ciesząc się taką dużą jaką chcieliśmy dobrą, mocną kawą z mlekiem hahaha. W Casale Marittimo spędziliśmy około 1,5 godziny z kawową przygodą. Wiemy, że turyści odwiedzający miasteczko mogą zwiedzić je trzema krótkimi trasami. Dwie z nich to trasy archeologiczne prowadzące do m.in. rzymskiej willi, trzecia to trasa prowadząca do śródziemnomorskiej roślinności typowej dla tego regionu. Dokładniejsze informacje w tej kwestii trzeba jednak uzyskać w punkcie informacji turystycznej.
Na sam koniec pozostawiliśmy sobie do odwiedzenia piękne San Galgano.
San Galgano to jedno z najbardziej spektakularnych opactw w Toskanii. Zlokalizowane jest niedaleko miejscowości Monticiano przy drodze SS73, z której należy skręcić w boczną SP441. Za drogowskazami kierujemy się do San Galgano i zostawiamy samochód na dużym parkingu po lewej kilkaset metrów przed ruinami kościoła. Bez obawy, z ruin trzeba jeszcze przejść do drugiego ważnego punktu na wzgórze Monte Siepi do okrągłej świątyni, z której w drodze powrotnej schodzi się już niemal na sam parking. Jeśli podjedziecie bliżej kościoła pod Agriturismo San Galgano i tamtejszą restaurację to oczywiście będzie bliżej do ruin, ale później trzeba będzie zasuwać z Monte Siepi spory kawałek do auta. Poza tym idąc z parkingu możemy do woli napatrzeć się na ruiny z dalszej perspektywy. Tak, więc jest tu wszystko fajnie pomyślane. San Galgano to ogromny kościół bez dachu. Jak on powstał i jaka wiąże się z nim historia…? Posłuchajcie, no dobra, czytajcie. Nazwa kościoła pochodzi od Świętego GALGANO GUIDOTTI, który zanim został kanonizowany prowadził bardzo hulaszczy i grzeszny tryb życia. Pewnego dnia objawił mu się Archanioł Michał i ukazał drogę do zbawienia. To niezwykłe spotkanie zmieniło podejście Galgana do życia. Oświadczył wszystkim, że chce od tej pory prowadzić pustelniczy tryb życia i zamieszkać w jaskini. Wszyscy najbliźsi go wyśmiali, jednak on zrobił co postanowił. Podczas swojej samotnej podróży z niewiadomych przyczyn koń się spłoszył, a Galgano spadł na ziemię. Został jednak z niej podniesiony jakąś cudowną siłą, która postawiła go na nogi i poprowadziła na wzgórze Monte Siepi gdzie znajdowała się i stoi do tej pory świątynia wybudowana na planie koła. Tutaj anielski głos nakazał mu porzucić ziemskie życie przepełnione grzechem i zaraz ucichł. Rycerzowi spodobał się pomysł zamieszkania na
wzgórzu i, aby dobitnie dać do zrozumienia swojej zaniepokojonej rodzinie, która odwodziła go jak mogła od pustelniczego żywota, że nie zamierza wracać do swojego dawnego trybu życia Galgano z całej siły wbił swój miecz w skałę, która wchłonęła go na zawsze. Owa skała z wbitym mieczem znajduje się w okrągłej świątyni do dziś co możemy sprawdzić podczas wizyty w San Galgano. W ten sposób Galgano przekształcił miecz, który był insygniem jego wcześniejszego uprzywilejowanego statusu społecznego, z symbolu wojny i śmierci w krzyż – znak duchowości. Rycerz resztę swojego życia spędził na Monte Siepi gdzie zmarł w wieku 33 lat najprawdopodobniej z powodu wyczerpania pustelniczym trybem życia. Rok po jego uroczystym pogrzebie biskup Volterry przekazał Monte Siepi Cystersom nakazując wybudowanie
świątyni upamiętniającej chwałę rycerza. Z uwagi na ciągle rosnące rzesze pielgrzymów odwiedzających to miejsce Cystersi otrzymali pozwolenie na wybudowanie jeszcze większej świątyni, którą nazwali właśnie San Galgano. W 1786 r. piorun uderzył w dzwon, który spadł na dach budynku klasztornego kościoła doszczętnie go niszcząc. Dzisiaj ruina ogromnego kościoła wygląda bardzo spektakularnie. Przez smukłe okna i przestrzeń między ścianami obiektu widać niebo i płynące chmury. Wokół panuje sielska atmosfera z głośnymi cykadami. Od ruin koniecznie należy podejść na Monte Siepi gdzie znajduje się wspomniany kościół na planie koła. Tutaj każdy kto nie wieży w historię może sam zobaczyć wbity w skałę miecz. Na zdjęciu po lewej jest on widoczny na pierwszym planie przed ołtarzem. Będąc w okolicy koniecznie trzeba odwiedzić San Galgano. Wejście do ruin jest płatne, ale nie są to jakieś wielkie pieniądze. Niestety nie pamiętamy już ile płaciliśmy, chyba 4 EURO od osoby. Do kościółka na Monte Siepi nie płacimy nic.
I tak kończymy objazdówkę po miasteczkach, które udało nam się odwiedzić. Drugi tydzień jak już wcześniej wspomniałem spędzaliśmy na białych plażach w Vadzie. Pomimo sąsiadującej z tą miejscowością wielkiej fabryki, plaża jest czysta, a woda nie jest zanieczyszczona. Kąpaliśmy się i nic nam nie było hahaha. Sama Vada to mała bardzo przyjemna, wypoczynkowa miejscowość sąsiadująca z większą Ceciną.
W Cecinie plaża nie jest już tak piękna jak w Vadzie. Poza tym jest mocno zapchana leżakami i turystami. W Vadzie plaża jest duża i nawet jak okoliczni mieszkańcy przyjeżdżają tu w weekend to tłok nie jest odczuwalny, ludzie rozkładają się szeroko i jeszcze zostaje dużo wolnej przestrzeni. Cała plaża to kawał piaskowej pustyni. Wejście do wody jak widać na zdjęciu na całej długości jest łagodne i piaszczyste. Sama przyjemność wypoczynku. A o fabryce na horyzoncie szybko zapominamy i po pewnym czasie już jej nie zauważamy.
2 komentarze do „TOSKANIA miasteczka”
Przepiekne zdjęcia i świetne opisy! We Włoszech bardzo często trzeba zostawić samochód i dojść kawałek, za to można w spokoju zwiedzać. W miejscowości Vada byłam również na wakacjach w 2015 roku i potwierdzam, że plaża jest piękna, a fabryka należy do Solvey i białe plaże są efektem węglanu wapnia jaki fabryka produkuje. Jesli wrócicie do Toskanii to zajrzyjcie do miasteczka Lucca :-), zachwyci Was. Pozdrawiam z Alp!
Proszę bardzo, co specjalista to specjalista – mówię w kwestii fabryki :-). Dla nas była ona po prostu elementem, który nie pasuje do krajobrazu, a tu proszę zwięzła i konkretna dawka wiedzy. Co do Lucci to niestety brakło nam na nią czasu, koncentrowaliśmy sie na Val d’Orci. Może będzie jeszcze okazaja na podróż do Toskanii, to tym razem zwiedzimy jej północną część, w tym Lucce :-). Dzięki za odwiedziny