MADERA – najciekawsze miejsca
MADERA – najciekawsze miejsca. Wyprawa: czerwiec 2017
MADERA – DLACZEGO TU…?
Tak jak już wspomnieliśmy w zajawce Madera od dłuższego czasu wisiała nam na celowniku. Jakieś 4 lata temu na wyspie panował wirus Dengi roznoszony przez komary. Wtedy właśnie to nas powstrzymało od podróży na Maderę. W tym roku nie słychać było o żadnych problemach, więc postanowiliśmy „zaatakować” wyspę. „Najazd” okazał się w pełni udany. To co nas tu przyciągało to przede wszystkim pięknie eksponowane szlaki górskie, niespotykane u nas i nigdzie w Europie ścieżki wzdłuż lewad, przepiękne krajobrazy ponad chmurami i oczywiście wysokie klify. Byliśmy bardzo pozytywnie nastawieni do tych wszystkich miejsc jakie widzieliśmy na zdjęciach w internecie i trochę obawialiśmy się, że możemy się rozczarować rzeczywistością. Nic takiego jednak się nie stało. Było wręcz przeciwnie. Mimo, że wiedzieliśmy czego się spodziewać to rzeczywistość i tak nas zaskoczyła. W tej trochę bardziej rozbudowanej relacji wspomnimy o rejonach, które warto naszym zdaniem odwiedzić podczas jednodniowych objazdówek po wyspie. Jednak miejscom, które zrobiły na nas największe wrażenie poświęcimy odrębne relacje.
MADERA – WRAŻENIA
O pięknie Madery można by mówić bez końca. Każde miejsce na wyspie, które odwiedziliśmy dostarczyło nam ogrom niezapomnianych wrażeń, których nie doznamy nigdzie w Polsce, ani krajach ościennych. Na Maderze nie ma ciekawej, klimatycznej architektury, nie ma też plaż, poza kilkoma sztucznie usypanymi piaskiem z Maroka. Są za to fantastyczne miejsca z piękną roślinnością, górskie wędrówki i przejażdżki samochodem podnoszące poziom adrenaliny no i spacery lewadami. To wszystko sprawiło, że wyjazd ten był najaktywniej spędzonym urlopem w naszym życiu. Madera to wyspa dla aktywnych. Jeśli ktoś tu przyjeżdża leżakować to można powiedzieć, że nie był na Maderze. Tu trzeba jeździć i chodzić. Oczywiście od czasu do czasu należy poświęcić część lub nawet cały dzień na błogi relaks nad oceanem, ale większość czasu koniecznie należy przeznaczyć na zwiedzanie wyspy. Naprawdę warto.
MADERA – ZWIEDZANIE
Na początek kilka podstawowych informacji. Madera to wyspa pochodzenia wulkanicznego, która wyłoniła się z Oceanu Atlantyckiego tysiące lat temu. Aktualnie należy do Portugalii, a jej stolicą jest największe miasto na wyspie Funchal. Madera znajduje się w strefie klimatu subtropikalnego typu śródziemnomorskiego, z całorocznym okresem wiosenno–letnim. Średnia roczna temperatura wynosi 22,6 °C w dzień i 16,5 °C w nocy. Madera ma około 80 dni deszczowych rocznie, od średnio jednego dnia deszczowego w lipcu do trzynastu dni deszczowych w grudniu. Na wyspę można dotrzeć promami i oczywiście samolotem. Należy zwrócić uwagę, że na Maderze znajduje się jedno z najtrudniejszych do lądowania lotnisk w świecie. Jeszcze nie tak dawno licencję latania na wyspę miała zaledwie garstka pilotów. Teraz już jest inaczej, jest ich sporo więcej. Sądzimy tak z obserwacji jak dużo samolotów lądowało dziennie podczas naszego pobytu. Czasami zdarzało się, że samolot nie wylądował tylko poderwał się jeszcze raz do góry z nad płyty lotniska. Ale za drugim razem już spokojnie siadał na pasie. W kwestii temperatur powietrza, a przede wszystkim odpowiedzi na pytanie kiedy najlepiej wybrać się na Maderę przedstawiamy poniżej tabelę klimatyczną, wg której każdy będzie mógł wybrać sobie okres na wizytę na wyspie.
No dobrze, rozpoczynamy rajd po wyspie. Zaczniemy od wędrówki górskiej, którą niestety nie odbyliśmy tak, jak zaplanowaliśmy z powodu opóźnionego odbioru samochodu. Auto, które odebraliśmy z wypożyczalni miało usterkę, którą usuwali około 2 godziny. Ta strata czasu zmusiła nas do wcześniejszego zejścia z bardzo ładnego szlaku wiodącego z punktu widokowego Boca da Corrida przez Boca dos Corgos, Pico do Serradinho do Pico Grande, z którego roztacza się przepiękny widok 360 stopni na góry. Szlak ten to popularna, bogata w piękne krajobrazy trasa Caminho Real da Encumeada. Dojście do Boca da Encumeada to już długi dystans, bez powrotu. Sami doszliśmy do Pico dos Corgos skąd pięknie było widać zsuwające się z gór chmury. Ech, takie widoki zostają długo w pamięci. Pierwszy punkt widokowy w Boca da Corrida dostarcza już sporo wrażeń. Do tego miejsca można dojechać samochodem. Na końcu jest mały parking na około 10 aut. Droga do punktu dość stroma, kręta i wąska. Auto ze słabym silnikiem wdrapuje się na jedynce. Trzeba uważać, ale spokojnie cała droga jest przejezdna. Nasz punkt widokowy znajduje się w gminie Jardim da Serra, w północnej części Estreito de Câmara de Lobos, na wysokości około 1000 metrów. Oferuje wspaniały widok na dolinę Curral das Freiras (schronienie zakonnic), Eira do Serrado i centralny masyw. Z uwagi na fakt, że w tym dniu mieliśmy zaplanowaną wizytę w Dolinie zakonnic, czyli wspomnianą Curral das Freiras ruszyliśmy szybkim krokiem z powrotem do auta. Przejazd do Doliny nie zajął nam dużo czasu. Na początek zjechaliśmy do samej wioski w dolinie gdzie w restauracji Vale Freiras zjedliśmy niedrogi i bardzo smaczny obiad. Jeśli jesteście w porze obiadowej to polecamy zjeść właśnie tu, a nie u góry w restauracji przy punkcie widokowym Eira do Serrado, do którego zaraz się udamy. Tam ceny są już odczuwalnie wyższe. Nasza restauracja posiada taras z bardzo ładnym widokiem na dolinę i wioskę leżącą u podnóża góry, na której znajduje się nasz cel – wspomniany punkt widokowy Eira do Serrado. Zaraz po posiłku ruszyliśmy w jego stronę. Stąd trzeba się wrócić, przejechać z powrotem cały, długi tunel i skręcić zaraz za tunelem w prawo. Droga na razie spokojna, ale za chwilę, jadąc wyżej staniemy się ofiarami przepięknych, spektakularnych widoków. Droga zbudowana jest na zboczu góry. Od przepaści dzieli ją tylko wąska barierka, albo murek. Tu jest naprawdę fantastycznie. Zachęcamy do obejrzenia krótkiego filmu, którego początek nakręcony został w drodze powrotnej z Eira do Serrado. Na górze znajduje się spory parking, również dla autokarów, ponieważ miejsce to jest podstawowym punktem programów zwiedzania Madery. Rozpościera się stąd przepiękny widok, ponoć jeden z najładniejszych na całej Maderze na dolinę i wioskę Curral das Freiras. Patrząc na wioskę z tarasu widokowego w Eira do Serrado mamy wrażenie, że jest ona całkowicie odcięta górami od świata. A dlaczego wioska ta zyskała miano schronienia zakonnic? Bo to właśnie tutaj w XVI wieku zakonnice ze zgromadzenia Santa Clara w Funchal schroniły się przed atakiem piratów. Wioska słynie z produkcji likierów, zwłaszcza likieru kasztanowego, który jest flagowym produktem wioski. Poza tym kasztanów używa się też do zup oraz wypieku ciast. Wszystkie te specjały dostępne są w miejscowych lokalach gastronomicznych. Corocznie odbywa się tutaj Festa da Castanha (festiwal kasztanów), jest to impreza z dużą ilością jedzenia, wina, muzyki i tańców. Zaraz przy parkingu znajduje się duży sklep z pamiątkami, maderskimi wyrobami. Nigdzie później nie spotkaliśmy się z tak dużym wyborem regionalnych wyrobów jak tutaj. Oprócz likieru kasztanowego kupimy tu przeróżne wyroby z korka. Tu możemy przekonać się na własne oczy, co można wykonać z tego materiału. I są to całkiem fajne rzeczy. Na Eira do Serrado spędziliśmy sporo czasu, bo widok na dolinę jest zacny. Powoli jednak zbliżał się wieczór, więc trzeba było wracać na kwaterę.Kolejnym miejscem, do którego warto zawitać to Cabo Girao. Cóż to takiego? Już wyjaśniamy. Cabo Girão jest jednym z najwyższych klifów w Europie. Ma 580 m n.p.m. wysokości. Znajduje się na zachód od Funchal, około 2 km od Câmara de Lobos. Widok z klifu zapiera dech w piersiach. W 2012 roku zbudowano szklaną platformę, dzięki czemu można zrobić krok w stronę przepaści. Szklana platforma od razu stała się jedną z największych atrakcji Madery. Na Cabo Girão można dostać się samochodem lub po prostu autobusem (linia 154 z Funchal). Dla nas, szczęśliwych posiadaczy auta z wypożyczalni Cabo Girao było pierwszym przystankiem w drodze do Porto Moniz. Wybór tego miejsca jako pierwszego punktu zwiedzania w ciasno zaplanowanym dniu dał spore plusy. Przyjechaliśmy dość wcześnie, bo około 9.00 i o tej porze dnia cała platforma widokowa była nasza. Niestety około 9:30 pojawiły się pierwsze autokary, które dostarczyły przynajmniej setkę turystów, co zdecydowanie zburzyło spokój tego pięknego miejsca. Cabo Girao to kolejny flagowy punkt turystycznego planu zwiedzania wyspy. Każde miejscowe biuro podróży ma to miejsce w swojej ofercie, więc trzeba liczyć się z tym, że możemy nie być sami na platformie kiedy już tu dotrzemy. Pomimo turystycznego oblężenia miejsce bardzo polecamy ze względu na piękny krajobraz na ocean i klify. Nie byliśmy tu przed zachodem słońca, więc nie wiemy jak to wygląda, ale rano, kiedy słońce wstaje i jest lekka mgiełka naprawdę jest nieziemsko.No dobrze. Wspomnieliśmy, że Cabo Girao to nasz pierwszy przystanek w skrupulatnie zaplanowanym dniu objazdówki. Idźmy więc dalej tym planem, który pewnie i Wam pomoże przy organizowaniu swoich wycieczek. Kolejnym punktem programu tego dnia była wizyta w jaskiniach wulkanicznych São Vicente i funkcjonującym tam Centrum Wulkanologicznym. Miasteczko Sao Vincente znajduje się w środkowej części północnego wybrzeża Madery. Z południa docieramy tam drogą VE4. Dojazd do jaskiń jest całkiem dobrze oznaczony. Przed jaskiniami i Centrum wulkanicznym (to wszystko jest w jednym miejscu) znajduje się bezpłatny parking średniej wielkości. Wejście do Centrum i jaskiń kosztuje 8 EURO / osobę. Dzieci płacą 6 EURO. Spacer po jaskini odbywa się z miłą panią przewodnik i trwa około 30…40 minut. W jaskini wulkanicznej nie ma typowych dla naszych jaskiń stalaktytów, stalagmitów, czy też stalagnatów wytworzonych przez spływającą wodę ze związkami mineralnymi. Tutaj jest inaczej, aczkolwiek są widoczne stalaktyty powstałe z kapiącej lawy. Jaskinie w Sao Vicente powstały z erupcji wulkanu Paul da Serra 890.000 lat temu. Wulkan ten zsuwał się do morza, przez co wydobywająca się na zewnątrz lawa bardzo szybko krzepła budując skały. Część lawy, która nie wydostawała się na zewnątrz już nie stygła tak szybko, co pozwalało jej dłużej szukać swego ujścia z ziemi na zewnątrz. W ten sposób drążyła kanały, którymi dziś oprowadzane są wycieczki. Obok jaskiń znajduje się Centrum wulkaniczne, w którym zwiedzający mogą obejrzeć film oraz symulację o powstaniu wyspy. To zdecydowanie krótsza część zwiedzania „kompleksu”, ale całkiem ciekawa. W Sao Vincente nie zatrzymywaliśmy się na dłużej, ponieważ chcieliśmy spędzić trochę więcej czasu w Porto Moniz i po drodze zatrzymać się przy wodospadzie wpadającym do morza zwanym Welonem Panny Młodej. Właśnie do tego wodospadu teraz się udajemy. Nasz cel znajduje się przy drodze VE2 przed miejscowością Seixal. Do wodospadu należy zjechać skręcając ostro w prawo za tunelem Joao Delgado. Przy parkingu znajdują się sklepy z pamiątkami. Do punktu widokowego mamy dwa kroki. Niestety z tej strony nie da się podejść do wodospadu. Zapewne można to zrobić parkując przed wspomnianym tunelem, przy zamkniętej drodze na zboczu skały. Wydaje nam się, że pieszo można byłoby tam podejść. My jednak nie chcieliśmy tracić tu czasu. Chcieliśmy jak najdłużej pobyć na skalnych, naturalnych basenach w Porto Moniz. Wodospad jest dość mocno rozreklamowany, ale z naszego punktu widokowego nie robi specjalnego wrażenia. Dlatego naszym zdaniem nie jest to punkt, który koniecznie trzeba zobaczyć. Ale jeśli mamy go po drodze to jak najbardziej można się zatrzymać. Od wodospadu do Porto Moniz to już przysłowiowy rzut beretem. Do miasteczka wjeżdżamy i kierujemy się oczywiście drogowskazami na baseny. Obok ronda, do którego prowadzą wszystkie drogi znajduje się spory parking, na którym zostawiamy auto, po czym z ręcznikami kierujemy się na basenową plażę. Parking jest bezpłatny, ale wejście na baseny już płatne. Nie jest to jednak wygórowana kwota, wręcz symboliczna. Można tu wypożyczyć odpłatnie leżaki i parasol, również za symboliczną kwotę. To nam się podobało, nie ma tu zdzierstwa. Tuż obok wejścia na baseny znajdują się oczywiście restauracje i dwie pizzerie. Jedna ciasna po schodach, której raczej nie polecamy, bo nic w niej nie było. Musieliśmy wejść do znajdującej się obok dużej restauracji, przypominającej wielką stołówkę w domu wczasowym. Jedzenie przyzwoite w średnich cenach. Kiedy już zjedliśmy obiadek weszliśmy na baseny. Niestety jak widać na zdjęciu i filmie razem z nami na baseny weszły chmury. Nie było zimno, ale w wodzie trochę „dzwoniły nam zęby” haha. Nie mniej jednak trzeba było się zanurzyć w dość zimnej wodzie. Basen bardzo pomysłowo zbudowany. Pomiędzy wystającymi skałami wylano betony, którymi można pospacerować. W kilku miejscach znajdują się łagodne zejścia do wody bezpiecznymi schodami. Zaraz za schodami znajduje się jeszcze kawałek betonu, a potem już głębia. Cały kompleks bardzo nam się spodobał. Będąc na Maderze warto poświęcić dzień, aby tu przyjechać. Tym bardziej, że ten basen to jeszcze nie wszystko. Tuż obok znajdują się stare baseny, w których widzieliśmy paru kąpiących się śmiałków, ale tu nie ma już takiego komfortu jak na przystosowanych do pływania basenach obok. To miejsce przeznaczone jest raczej na krótki spacer i mały kawowy relaks w znajdującej się tu kawiarence. A kawa dobra. Pewnie sobie pomyślicie – spacer…? hm… . Tak właśnie, miejsce jest dość urokliwe, ponieważ spacerujemy tu znów wylanymi z betonu kładkami pomiędzy wulkanicznymi, wysokimi skałkami. Pod nami czysta, turkusowa woda i szum oceanu. Dla nas wspaniały klimat i naprawdę fajne miejsce. Mieliśmy to szczęście, że nie było tu prawie nikogo oprócz nas i naszych znajomych, z którymi tym razem podróżowaliśmy. Szczęśliwym trafem, po wyjściu z basenów i przejściu tutaj między skałki zaczęło się wypogadzać, więc tym bardziej cieszyliśmy się widokami i pyszną kawką. Wejście do tej części nazwijmy to starych basenów jest bezpłatne. Spokojny spacer zajmuje średnio około 20 minut. Czas jaki można spędzić na jednych i drugich basenach zależy tylko od nas samych, no i od pogody. Należy pamiętać, że na północnej części Madery o wiele częściej niż na południu wyspy kłębią się gęste chmury skutecznie przysłaniając słońce. Jednak jak przekonaliśmy się na własne oczy dość szybko przemieszczają się odsłaniając niebieskie niebo. Tak na marginesie, jeśli wybieracie się na Maderę radzimy kwaterować się na południu wyspy, a nie na północy. Będziecie mieć wtedy większe prawdopodobieństwo bezchmurnego nieba. Zresztą najładniejsza pogoda jest chyba najczęściej w górach, kiedy wyjeżdżamy ponad chmury gdzie nad nami mamy już tylko czysty błękit nieba. Wizyta w Porto Moniz dobiegła końca. Z tego miejsca kierujemy się do hotelu planując już drugi wyjazd do zachodniej części wyspy, bo ten jeden nam nie wystarczył. I tak, kolejnego dnia wyruszyliśmy do najbardziej wysuniętego na zachód wyspy miejsca, czyli Ponta do Pargo. Zaczęliśmy jednak od innego bardzo interesującego punktu znajdującego się między wspomnianym Ponta do Pargo, a Port Moniz. Dlaczego tak, a mianowicie dlatego, że chcieliśmy zobaczyć pierwszy raz w życiu kolejkę linową opartą na klifie. Jedna z nich znajduje się właśnie parę kilometrów od Porta do Pargo. Nie wiemy, ile dokładnie jest takich kolejek na wyspie, nam udało się znaleźć trzy, z których jedną zjechaliśmy na dół. Tutaj oprócz dużej kolei linowej w Funchal prowadzącej na wzgórze Monte, czyli do góry oraz z Monte do ogrodów botanicznych (tutaj nad przepaścią), kolejki zwożą również turystów z ogromnych klifów niemal pionowo w dół. Dla nas to był szok, kiedy zobaczyliśmy mały wagonik powoli zjeżdżający z pionowego klifu. Nigdy wcześniej nie widzieliśmy takich kolejek i dlatego trochę czasu zajęło nam podjęcie decyzji o zjeździe w dół. Pierwszą taką kolejką jaką odkryliśmy była wspomniana już jako nasz pierwszy cel w tym dniu Teleferico w miejscowości Achadas da Cruz. Przejazd kolejką w obie strony kosztuje tutaj 3 EURO, więc można było sobie na to pozwolić, ale nie zdecydowaliśmy się tu zjechać, ponieważ na dole nie było nic ciekawego do zobaczenia. Oczywiście zrezygnowaliśmy również z emocji jakie towarzyszą takim zjazdom, tym bardziej, że mocno wiało i huśtało wagonikiem. Wiedzieliśmy, że przed nami jeszcze dwie takie kolejki, więc z pewnością będzie okazja do zjazdu, a nóż miejsce na dole będzie ciekawsze. Zaraz przy stacji kolejki znajduje się mała knajpeczką z całkiem smaczną pizzą i dobrym piwkiem. Tak przy okazji, nam najbardziej smakowało piwo Coral, które tutaj padło naszym łupem. Po około godzince spędzonej w kolejkowej knajpce ruszyliśmy już do Ponta do Pargo. Miejsce piękne, spokojne – taki mały koniec świata z latarnią i łączącym się z oceanem niebem na horyzoncie. Ech, coś wspaniałego. Będąc na Maderze koniecznie trzeba tu przyjechać. Miejsce może nie jest tak spektakularne jak najbardziej na wschód wysunięty, czyli dokładnie po przeciwnej stronie wyspy półwysep Św. Wawrzyńca, ale gwarantujemy, że również zniewala swoim urokiem. Widoki na klify zapierają dech w piersi. Gdybyśmy mieli więcej czasu to zostalibyśmy tu dłużej po prostu siedząc i patrząc na niekończący się ocean. W latarni znajduje się mała wystawa skupiająca w sobie informacje o wszystkich latarniach na wyspie. Jedną z nich widzieliśmy już na skale w starych basenach w Porto Moniz. Przy latarni w Ponta do Pargo nie ma żadnej knajpeczki. Tu jest tylko latarnia, klify, ocean i niebo. Ale jeśli się troszkę cofniemy, paręset metrów samochodem to możemy napić się kawy w znajdującym się tu małym hotelu. Miejsce na hotel po prostu rewelka. Stąd można podejść na wzgórze, z którego widać naszą latarnię. Wierzcie lub nie, ale stąd nie chciało nam się wyjeżdżać. Ale czas gonił, przed nami było jeszcze parę interesujących miejsc. Jedno z nich to nasz kolejny przystanek przy punkcie widokowym Cube niedaleko Ponta do Pargo. Szczerze mówiąc punkt ten nie był przez nas zaplanowany, nawet nie znaleźliśmy go na mapie, ale widzieliśmy po drodze drogowskaz, więc po prostu zjechaliśmy w boczną, wąską drogę i po chwili znaleźliśmy się na małym parkingu przy niedużej kapliczce. Stąd już było ładnie widać, ale przecież trzeba dojść na sam klif. W końcu po to tu podjechaliśmy. Widzimy, że balkonik na klifie jest pusty, więc w drogę. Oprócz nas były jeszcze dwa samochody, z których jeden praktycznie już odjeżdżał. I znów cała przestrzeń dla nas. Fantastycznie. Z cypelka klifowego znów piękny widok na klify i zlewające się ze sobą niebo i ocean. Ten ogrom i przestrzeń rodzi w nas poczucie wolności i jednocześnie uświadamia jacy jesteśmy mali na planecie. Podobnie jak przy latarni w Ponta do Pargo moglibyśmy tu przesiedzieć pół dnia. Droga powrotna do parkingu jak widać prowadzi trochę pod górkę. Niby nic, ale każdy trochę ją odczuje idąc w pełnym słońcu, które w tym dniu dopisywało. Ale spokojnie to taki umiarkowany wysiłek bezpiecznie poprawiający krążenie. Szkoda, że wspomniana kapliczka stojąca przy parkingu była zamknięta. Ciekawi byliśmy wnętrza tego małego kościółka, no ale cóż, zamknięte to zamknięte. I tak po około 40 minutach ruszyliśmy dalej. Przed nami kolejna klifowa kolejka w miejscowości Faja dos Padres koło Quinta Grande. Tutaj widać, że wszystko jest nowe w porównaniu z poprzednią kolejką. Nowoczesne wagoniki, nowy budynek no i co za tym idzie nowa cena, która trochę nami zatrzęsła. Przejazd w obie strony tą koleją kosztuje 10 EURO. Tutaj chcieliśmy zjechać, ale koszt trochę nas zaskoczył. Wiedzieliśmy, że czeka na nas jeszcze podobna kolejka w Santanie, do której wybierzemy się innego dnia, więc tam już na pewno zjedziemy. W Faja dos Padres wcześniej funkcjonowała inna kolejka. Widzieliśmy na zdjęciach, coś podobnego do dużej przeszklonej windy poruszającej się po pionowych szynach opartych o klif. Widać, że tamta konstrukcja została zamieniona na kolej linową. Oczywiście istnieje prawdopodobieństwo, że dotarliśmy nie do tej kolejki co trzeba było, a tamta winda klifowa śmiga gdzieś niedaleko. Tego już nie wiemy. W każdym bądź razie klif przy kolejce Faja dos Padres robi ogromne wrażenie. Bardzo ładnie widać z małego tarasu obok kolejki. Takie balkoniki znajdują się przy każdej z trzech odwiedzonych przez nas klifowych wind, więc jeśli ktoś nie zjedzie, hm… z różnych powodów hahaha to widokiem z tarasu i tak będzie zachwycony. Jeśli ktoś będzie się tu wybierał to trzeba upatrywać drogowskazu na Teleferico, czyli nic innego jak po naszemu kolejka linowa. Koniec dnia postanowiliśmy spędzić w urokliwej miejscowości Ponta do Sol. Tą miejscowość możemy polecić na kwaterunek podczas urlopu. Jest tu kawałek kamienistej, ale wyłożonej drewnianymi kładkami plaży. Z obu stron znajdują się skały, a po lewej stronie właśnie na skale znajduje się miła knajpka z pięknym widokiem na ocean, a wieczorem na zachód słońca. Na to zwracamy szczególną uwagę. Jeśli kwaterujecie na południu, wschodzie lub północy wyspy to najbliższe miejsce, w którym widać zachód słońca jest właśnie Ponta do Sol. Zachody są tu tym bardziej urokliwe, że podczas chowającego się za horyzont słońca słyszymy przyjemną dla ucha muzykę. Dochodzi ona z widocznej małej skałki wyrastającej z wody, na której stoi muzyk i gra na kobzie. Klimat niesamowity. A jeśli siedzimy sobie przy piwku w naszej Restaurante Sol Poente na skalnym cyplu, skąd pięknie widać i słychać no to już nie można sobie wyobrazić milszego wypoczynku. Zanim jednak zaszło słońce wykonaliśmy mały jogging po miasteczku. Stwierdzamy, że są tu jedne z ładniejszych uliczek maderskich miasteczek. Przede wszystkim nie zatłoczone jak w stolicy Funchal. Oprócz klimatycznych uliczek mamy tu bardzo oryginalną atrakcję. Jest to oddalona o około 500 m naturalna „auto-myjnia” hahaha. Pod ten charakterystyczny wodospad możemy dojść spacerkiem kierując się pod tunel na zachód wyspy. Idziemy wzdłuż zamkniętej dla ruchu ulicy, a to z powodu możliwego zagrożenia – spadających kamieni z przydrożnych skał. Ale bez obawy, nie jest tak źle, można spokojnie iść. Tym bardziej, że mieszkańcy jeżdżą tam samochodami do swoich domów. Sami nie zdecydowaliśmy się przejechać tam autem, nie chcieliśmy ryzykować, ponieważ nie mieliśmy wykupionego pełnego ubezpieczenia. Ale spacerek wydaje nam się jest lepszym pomysłem, bo do wodospadu nie jest daleko. Poza tym podczas spaceru można wejść na znajdujący się za tunelem kamienny most. Dalej można przejść przez wydrążony na skałach spory otwór nad klifem, coś fantastycznego. Dalej jednak nie radzimy iść, bo ścieżka mocno zwęża się nad klifem, a zabezpieczeń nie ma tu żadnych. Wracamy na drogę, którą idąc dalej widzimy plantacje bananów, które właśnie stąd eksportowane są do Europy. Być może trafił się Wam banan z nalepką Ponta do Sol. Całe miasteczko, a w zasadzie jego część nadbrzeżna zrobiła na nas bardzo miłe wrażenie. Polecamy odwiedzenie tego miejsca jeśli będziecie na Maderze.
Kolejny dzień objazdówki to połączenie dwóch wycieczek odbytych w różnych dniach. Oba miejsca można odwiedzić jednego dnia lub tak jak my dotrzeć do nich w różnych dniach przy okazji zdobywania innych celów. Będąc na Maderze trzeba zaliczyć wędrówki przynajmniej dwoma lewadami. Nam udało się przejść czterema i każdą z nich opiszemy w osobnych relacjach. Wracając z jednej z nich, dokładnie z Lewady 25 fontes, jechaliśmy przez Płaskowyż Paul da Serra, który naszym zdaniem powinien stać się kolejnym, koniecznym do zobaczenia miejscem na wyspie. W przewodnikach piszą, że jest to taka idealnie prosta droga jak sławna w USA Road 66. Rzeczywiście jest, ale to nie dlatego zachęcamy do przejażdżki tą drogą. Dla nas było czymś fascynującym co zobaczyliśmy. Płaskowyż znajduje się na sporej wysokości w górach i jadąc samochodem możemy natrafić na zjawisko morza chmur. To właśnie nam się przytrafiło. Niesamowicie gęste i białe od oświetlającego słońca chmury były pod naszymi stopami. Do tego wszystkiego obracające się ogromne wiatraki w miejscu zwanym . To chyba najwyżej położony kawałek lądu na płaskowyżu. Krajobraz wiatraków na tle znajdujących się pod nimi chmur i wyżej błękitnego nieba po prostu nas znokautował. W Bica da Cana jest punkt widokowy, przy którym koniecznie trzeba się zatrzymać. Zresztą tam trzeba ciągle się zatrzymywać, bo widoki są nieziemskie. Wyjeżdżając z lewady mieliśmy chmury nad sobą, które dość szczelnie przysłaniały słońce. Można powiedzieć, że pogoda się straciła. Ale gdy wyjechaliśmy wyżej zobaczyliśmy prawdziwy teatr – te same chmury, ale już widoczne od góry. Trochę więcej zdjęć z tego miejsca zamieszczamy w galerii, zachęcamy do obejrzenia. Kolejne miejsce jakie udało nam się odwiedzić to wioska Santana na północno wschodnim brzegu wyspy. Znajduje się tu tematyczny park pokazujący całą historię powstania i życia wyspy. Oprócz Parque Tematico da Madeira znaleźliśmy tu trzecią kolejkę linową zjeżdżającą z klifu. Tym razem nie popuściliśmy i zjechaliśmy na dół. No dobrze, ale zacznijmy od parku, w którym na dzień dobry możemy zobaczyć małe białe chatki, będące symbolem Madery. Praktycznie w każdym sklepie z pamiątkami widać namalowane na souvenirach chatki z Santany . Park nie jest duży, można go przespacerować w 20 minut lub objechać spacerową ciuchcią w pięć minut. Nam zwiedzanie parku zajęło trochę więcej, ponieważ wchodziliśmy do każdego pawilonu tematycznego. W jednym z nich wsiadało się do wagonika w kształcie małej łódki, którym zupełnie jak w domu strachów wesołego miasteczka przejeżdża się labiryntem oglądając czasem poruszającą się ekspozycję nawiązującą do historii wyspy. W drugim pawilonie znajduje się kino. Hm, ale to nie takie normalne kino. Tutaj oglądając 15 minutowy film o Maderze siedzimy na ruszających się fotelach, które w zależności od akcji na ekranie odpowiednio stymulują ruch i szarpnięcia, które odczuwa się normalnie podczas tych samych sytuacji na żywo. Pierwszy raz byliśmy w takim kinie i musimy stwierdzić, że frajda była niesamowita i przede wszystkim niespodziewana. Wejścia do obu pawilonów ujęte są w cenie biletów do parku, za które zapłaciliśmy 6 EURO od osoby dorosłej. Bilet dla dzieci kosztuje 4 EURO. W parku znajduje się małe jeziorko, na którym można popływać łódką i mnóstwo kwiatów, które normalnie można spotkać rosnące dziko przy lewadach lub po prostu przy drogach. Po około godzinnym zwiedzaniu udaliśmy się na małą pizzę, przy której śmialiśmy się jeszcze z odbytego kinowego seansu. Po posiłku skierowaliśmy się już do kolejki. Jest ona trochę ukryta, ale są drogowskazy. Teleferico, które doprowadzą każdego do celu. Oczywiście z centrum Santany do kolejki najlepiej przejechać autem, bo to nie jest odległość na mały spacerek. Przy kolejce znajduje się nieduży parking i jeszcze mniejsza stacja, która czeka na turystów. Tutaj bilet w obie strony kosztuje 5 EURO, więc można sobie bez żalu pozwolić, tym bardziej, że to miejsce wydało nam się najładniejsze w stosunku do poprzednich dwóch kolejek. Tutaj z klifów spływały wodospady, a na dole z morza wynurzały się piękne skały. Udało nam się nakręcić krótki filmik ze zjazdu wagonikiem, zachęcamy do obejrzenia. Do wagonika wchodzą 4 osoby i powoli zjeżdżają na początku prawie pionowo w dół. Coś fantastycznego. Z kolejki odsłaniały się nam kolejne wodospady. Nie wiadomo było, w którą stronę patrzeć, czy na skały, czy na ocean. Sam wybrałem opcję na skały, a w drodze powrotnej na ocean hahaha. Przejażdżka trwa około 6 minut. Na dole oprócz kamienistego, jak dla nas dość urokliwego brzegu nic nie ma. Żałowaliśmy, że nie dało się podejść do spływających po przeciwległych skałach wodospadów. Nie było tam żadnej bezpiecznej ścieżki. Ale samo wybrzeże bardzo nam się podobało, zwłaszcza zielone głazy, które widać na zdjęciu. Będąc na Maderze koniecznie należy zjechać choć jedną taką kolejką. Przejazd dostarcza sporo radości i odrobinę emocji, bo przecież wisieć na wysokości około 500 m w małym wagoniku to niecodzienność. Przy tej kolejce nie ma żadnej knajpki, więc lepiej coś przekąsić w centrum. Tutaj przychodzi się i zjeżdża. Na dole można pospacerować po głazach, ale spacer nie zajmie dużo czasu, ponieważ nie ma tu co zwiedzać. Tu zjeżdża się tylko dla fotografii, przyjemności z przejazdu i kontemplacji krajobrazu. I tak po około 15, no może 20 minutach wyjechaliśmy z powrotem do góry. Na koniec jeśli byłoby troszkę czasu można wybrać się do punktu widokowego w Sao Jorge, w którym znajduje się przemiła knajpeczka Cabo Aereo Cafe z dobrą kawą. Z knajpeczki schodzi się na sam dół klifu gdzie znajdują się baseny bezpośrednio przy oceanie. Widać je z tarasu widokowego naszej knajpki. W sumie można tam spędzić większą część dnia, jeśli ktoś lubi takie miejsca. My jednak preferujemy bardziej ocean i plażę, choćby kamienistą, ale zawsze naturalną. Nasza relacja zrobiła się już trochę przydługa. Ale udało nam się pokazać miejsca, które szczerze możemy polecić do obejrzenia na Maderze. Oczywiście to tylko namiastka tego co tam można zobaczyć. Niestety w 2 tygodnie nie sposób zobaczyć wszystkiego. Brakło nam czasu do plażowanie w Machito lub Canical. Zrezygnowaliśmy z rejsu na Porto Santo, tylko dlatego, że chcieliśmy poświęcić jeszcze jeden dzień dla objazdówki po Maderze. Nie dotarliśmy do ukrytego wodospadu przy Miradouro Garganta Funda. Nie dotarliśmy do cyplu z pomnikiem Jezusa Odkupiciela na szczycie klifu w Ponta de Garajau, nie zwiedziliśmy dokładnie północnego wybrzeża, ech sporo jeszcze nam zostało. Może kiedyś w przyszłości będzie okazja. Tak jak już wspominaliśmy wcześniej, w relacji tej pominęliśmy najbardziej atrakcyjne naszym zdaniem miejsca Madery. Dla każdego z tych miejsc poświęcona będzie odrębna relacja. Możemy zdradzić, że indywidualnie przespacerujemy się lewadami: 25 Fontann, Nova, Queimadas (Caldeirao Verde), Levada do Furado. Poza tym wyjdziemy na najwyższy szczyt Madery Pico Ruivo oraz Pico Arieivo, przejdziemy cały półwysep Św. Wawrzyńca no i oczywiście zawitamy do stolicy wyspy Funchal.
Na koniec parę praktycznych informacji. Ceny na Maderze nie są niskie. Najtańsza pizza kosztuje około 10 EURO. Obiady (drugie dania) kształtują się mniej więcej na poziomie 14…15 EURO – te najtańsze. Oczywiście można znaleźć tańsze knajpki na uboczu, tak jak nam się udało w Dolinie zakonnic, ale generalnie ceny kształtują się lekko wyżej niż np. w Austrii, czy w Niemczech. Co warto kupić i czego warto skosztować. Z pewnością należy spróbować espady, czyli występującej w Europie tylko w maderskich wodach charakterystycznej czarnej ryby w kształcie szpady. Z uwagi na to, że na Maderze uprawia się banany, więc tradycyjnie podana espada musi być z bananem. Próbowaliśmy i nie żałowaliśmy. Ryba pomimo okropnej aparycji, możecie ją zobaczyć na targu rybnym w Funchal, smakuje wyśmienicie. Jest bardzo delikatna. Polecane są tu również szaszłyki podawane na wysokich, wiszących rusztach. To nas trochę ominęło. Chyba dlatego, że w naszym hotelu też podawano coś podobnego i niestety mięsko było trochę twardawe. Dlatego nie skosztowaliśmy szaszłyka w żadnej restauracji. Co do picia…? Oczywiście maderska poncha, czyli drink z soku z cytryny, miodu i cayenne sugar rumu 50%. Naprawdę warto, szczególnie po powrocie z wycieczki górskiej. Każdego zmęczonego stawia na nogi. Lepsze od piwa, które na wyspie występuje w trzech markach. Nam najbardziej smakował Coral. W większości sklepów piwo sprzedawane jest w butelkach litrowych i kosztuje od 1,5 do ponad 2 EURO zależnie od miejsca gdzie kupujemy. >No i na koniec pozostaje nam spróbować bardzo dobrego maderskiego wina – Madeira wine. To wino nie smakuje jak normalne wino. to zupełnie…, ale nie będziemy nic mówić, jeśli wybieracie się tam to sami musicie spróbować. Gwarantujemy, że będziecie zaskoczeni. Co kupić na pamiątkę? Oprócz tradycyjnych dzwonków, które zawsze sami kupujemy gdziekolwiek jesteśmy, na Maderze należy zakupić coś wykonanego z korka, czyli kory dębu korkowego. Nawet nie wyobrażacie sobie co Maderczycy wyrabiają z tego materiału. Zresztą cała Portugalia słynie z wyrobów z korka. Na Maderze z pewnością coś zakupicie, chociaż tani, ale oryginalny pasek do spodni. No niektórzy pewnie kupią sobie buty, bo i obuwie wykonuje się tu z korka i to w całości. W kwestii poruszania się po wyspie możemy stwierdzić, że nie można rozwijać tu zawrotnych prędkości. Za wyjątkiem drogi dwupasmowej w rejonie Funchal, która i tak jest kręta i ciągle z górki lub pod górkę. Nie ma tu szybkich i komfortowych dróg, zresztą widać je na filmiku z zajawki. Poza tym nie ma siły, że człowiek nie wpakuje się gdzieś na odludzie, gdzie droga wiedzie niemal pionowo w dół lub pod górę, jest wąska i kręta. Takie odcinki nie są rzadkością na Maderze. Nam to nawet pasowało, tzn. mi, bo Ela przy jednym podjeździe zasłoniła oczy rękami. Nie będzie rzadkością używanie podczas jazdy pierwszego biegu, w końcu pod pewne górki trzeba jakoś wyjechać, a tańsze auta z wypożyczalni nie mają mocnych silników. Pomimo tych trudności jazda samochodem po Maderze nie jest niebezpieczna tak jak np. w Turcji. Tu kierowcy są trochę poukładani i chyba milsi niż w Polsce. Zresztą wszyscy ludzie na Maderze są mili. Bardzo często korzystaliśmy z pomocy informacyjnej taksówkarzy. Oni zawsze pomogą i to z uśmiechem na twarzy. Im mniejsze miasteczko tym milsza rozmowa – taką specyfikę zauważyliśmy. Kończąc relację zachęcamy każdego, kto lubi aktywny wypoczynek i posiada nieodpartą chęć eksplorowania nowych miejsc do spędzenia urlopu na Maderze. Na nas wyspa zrobiła ogromne wrażenie. Trzeba tylko dobrze przygotować się do wyjazdu odpowiednio planując miejsca, które chce się zobaczyć. Bardzo ważne jest, aby najlepiej około 2…3 tygodnie wcześniej zarezerwować samochód przez internet w międzynarodowych wypożyczalniach. Wtedy z pewnością zapłacimy wymiernie mniej. Sami wypożyczaliśmy auto z Avisu. Nie wykupywaliśmy dodatkowego ubezpieczenia, bo ono podwaja koszt wypożyczenia. Bazowaliśmy na podstawowym i wyniosło nas to około 21 EURO za dobę na okres 12 dni. Gratulujemy, że dobrnąłeś/łaś do końca. Zapraszamy Cię teraz do kolejnych relacji z Madery.
Na koniec tradycyjnie zachęcamy do odbycia foto spaceru po opisanych miejscach. Wchodzimy TĘDY.
Zapraszamy również na filmową przejażdżkę po Maderze oraz zjazd kolejką z klifu w Santanie
2 komentarze do „MADERA – najciekawsze miejsca”
Po zwiedzeniu Madery warto się również wybrać na sąsiednie Porto Santo. 9 km pięknej złotożółtej plaży jest tego warte 🙂
Popieram, sami chcieliśmy tam płynąć, ale Madera zajęła nam pełne dwa tygodnie, a i tak nie wszystko zobaczyliśmy co chcieliśmy 🙂