Turcja – wąwóz Sapadere. Wyprawa: czerwiec 2012r
FOTORELACJA - galeria zdjęć z tej wyprawy
Turcja – wąwóz Sapadere; DLACZEGO…?
Sapadere to jedna z wielu atrakcji organizowanych przez lokalne biura podróży w rejonie Alanyi. Oboje z Elą lubimy takie miejsca, zdecydowanie bardziej niż ruiny starych miast, stąd decyzja co do odwiedzenia wąwozu nie rodziła się długo. Dodatkowo podczas wycieczki do kanionu jeepami zwiedza się jaskinię Dim, którą nie tak dawno odkryto. Wycieczka organizowana jest busami lub jeepami zwana jeep safari. Stanowiło to pewną dodatkową atrakcję, więc zdecydowaliśmy się pojechać na tylniej pace jeepa.
Turcja – wąwóz Sapadere; WRAŻENIA
Wiatr we włosach, szybka jazda szutrową drogą no i zwiedzanie budzących w nas pozytywną energię miejsc to niewątpliwie główne elementy wycieczki. Nie wspomnę o dodatkowej atrakcji wzajemnego oblewania się wodą. Na początku ostrożnie, a potem przeprowadziliśmy wojnę na baniaki z turystami jadącymi w mijającym nas innym jeepie. Śmiechu co nie miara. Dobrze, że w biurze ostrzegają, żeby zabezpieczyć przed wodą sprzęt foto, bo będzie się działo, no i się działo. Dla nas była to fajna zabawa z główną imponującą atrakcją wąwozem Sapadere.
Turcja – wąwóz Sapadere; ZWIEDZANIE
Wąwóz Sapadere oddalony jest od Alanyi o około 40km. Dystans ten pokonujemy dość szybko pędzącym jeepem. Pierwsze 20km jedziemy asfaltowymi drogami, następnie wjeżdżamy na drogę szutrową. Chyba wszystkie wycieczki jeep safari do wąwozu mają w planie zwiedzanie jaskini DIM, więc zanim dojechaliśmy do Sapadere, wcześniej zatrzymaliśmy się na około 1,5 godziny w jaskini. Z parkingu przed jaskinią roztacza się piękny widok w kierunku Alanyi jak również w drugą stronę na góry. Przed jaskinią krótka chwila organizacyjna i w drogę. Wejście do Dim jest płatne. W 2012 roku cena biletu wynosiła 10 TRY. Do jaskini schodzimy na początku dość ostro w dół. Dobrze jest mieć ubrane buty z twardą podeszwą. Jak ktoś ma obuwie trekkingowe z podeszwą wibramową to ma mocno ułatwione zadanie. Skałki, po których schodzimy są mokre i dość śliskie. Oczywiście w jaskini nie chodzimy tylko po kamieniach. Zbudowane są pomosty, a cały trakt jest dobrze oświetlony. Zwiedzając jaskinię podziwiamy mnogość stalaktytów i stalagmitów zatrzymując się w bardziej interesujących miejscach.
Spacer choć nie krótki szybko dobija do mety, jaką jest małe, urokliwe jaskiniowe jeziorko. Znajdują się tu platformy, z których można chwilkę pokontemplować klimatycznie podświetlone jaskiniowe oczko wodne. Ech, nie jest to jednak łatwe, ponieważ cała wycieczka i to nie tylko nasza zatrzymuje się tu próbując cyknąć sobie fotki z jeziorkiem w tle. Sam zacząłem szukać bardziej odległego miejsca od platform. Gdzieś tam stanąłem i cyknąłem, jednak nie było to dobre miejce, bo jeziorko nie wyszło ładnie w całości. Cóż, mówię poczekam, aż ludzie odejdą. Widzę, że rzeczywiście zaczynają zwracać się w tył i wychodzić.
Jednak moja radość nie trwała długo, oczywiście kolejna grupa już nieco nerwowo wpychała się na mostek, aby zająć jak najlepsze miejsca do oglądania. Nie pozostało mi nic jak tylko poddać się, chociażby dlatego, że jeep już czekał na zewnątrz. Powoli więc schowałem aparat i ruszyłem w drogę z nadzieją, że w wąwozie będzie mniej ludzi. Do kanionu nie było już daleko. Przejechaliśmy parę kilometrów i za chwilę byliśmy już na miejscu. Przed jeepem jeszcze kilka słów organizacyjnych, między innymi, że w wąwozie mamy obiad w tamtejszej restauracji wliczony w cenę wycieczki. Wszyscy tupali już nogami, żeby ruszyć. No i ruszyli. Oboje z Elą trochę odczekaliśmy, aby puścić do przodu cały peleton, po czym sami ruszyliśmy wchodząc powoli do wąwozu. W słońcu grąco, ale między skałami w cieniu już lepiej. Jednak jakieś większej tragedii temperaturowej nie było. W wąwozie idzie się cały czas w sąsiedztwie potoku, który od czasu do czasu raczy nasze oczy kaskadami i wodospadami. W wąwozie nie ma ubitego równego traktu na całej jego długości.
Przejście ułatwiają długie kładki, pomosty z poręczami. W pewnym momencie dochodzimy do widocznego w górze wodospadu, który rozpryskuje wodę na wszystkie strony. Woda jednak do nas nie dochodzi, bo wodospad jest bardzo wysoko i nie opada bezpośrednio na szlach wąwozu. Dla mnie to piękny widok. Tutaj spędziłem dłuższą chwilę powoli przemieszczając się do przodu i kontrolując miejsca do wykonania fajnej fotki. Gdyby nie Ela to pewnie zakwitłbym tu z aparatem. Dalej wchodzimy głębiej między skały. Wrażenia potęgują się, bo tu ładnie jest. Podczas oglądania i patrzenia do góry przydałaby się dodatkowa para oczy na kontrolowanie traktu pod nogami. Wąwóz kończy się dość nagle wąską cieśniną, którą wypływa potok nie dając możliwości przejścia już dalej. Na samym końcu ci odważniejsi rozbierają się do kąpielówek i wchodzą do jak dla mnie lodowatej wody. Tutaj jest to dozwolone. Sam jedynie zszedłem z pomostów na kamienie, żeby cyknąć parę fotek i o mało nie wywinąłem orła z aparatem na śliskich kamieniach. Na koniec poprosiłem jednego chłopaka pełniącego funkcję lokalnego fotografa o zrobienie nam kilku fotek z wodospadem w tle. Ten obejrzał aparat, zawiesił na szyi, po czym odwrócił się plecami i jakby nas nie widział. Taki żartowniś. Gdyby tak dłużej stał odwrócony to pewnie trochę podstresowałbym się, ale chłopak zaraz się odwrócił uśmiechając się.
Na końcu wąwozu zrobiliśmy sobie nieco dłuższą chwilę postoju. Minęło jakieś 15 minut i ruszyliśmy z powrotem do umówionej restauracji na obiad. Przed restauracją wyprowadzony jest gruby szlauch z lejącą się wodą z potoku. Nie mogłem odmówić sobie schlapania się zimną wodą. Po wędrówce w upale to bardzo dobre orzeźwienie. Kierowca naszego jeepa próbował co poniektórych ochlapać, ale widać było, że tak trochę się wahał. Dlatego sam wziąłem od niego szlauch i sowicie się „okrasiłem”. Jedzenie w restauracji nie było najgorsze, do wyboru ryba lub kurczak. Po obiedzie wolnym krokiem cała grupa kierowała się do jeepa. W planie wycieczki mamy jeszcze wizytę w umówionym wcześniej domu wybranych mieszkańców okolicznej wioski. Po opuszczeniu wąwozu jeep popędził do jednej z górskich wiosek, gdzie nasza mała grupka została wysadzona przy jednym z domów tubylców. Gospodarze zaprosili nas do środka, wcześniej prosząc o ściągnięcie butów. Każdy z nas mógł zobaczyć w jakich warunkach mieszkają tamtejsi mieszkańcy wioski. Szału nie było, ale komputer dzieci miały. Zaproponowano nam herbatę lub kawę, przy okazji oferując wiejskie rękodzieło do sprzedaży. Takie wykonywane ręcznie drobiazgi mają swoich amatorów, więc kilka osób z naszej grupy dokonało zakupu nawet ciekawych rzeczy.
Wizyta w wiejskim domu trwała około 30…40 minut. Później już na sam koniec zatrzymaliśmy sie obok małego warsztatu dziewiarskiego, w którego sąsiedztwie znajdował się dość urokliwy wodospad. Podczas postoju mieliśmy okazję zapoznać się ze sposobem tkania tkanin na specjalnej maszynie przędzalniczej. Miejsce to było ostatnim punktem programu. Jeśli dobrze pamiętam to w godzinach 17…18.00 wracaliśmy już do hotelu. Cała wycieczka przeszła do historii jako całkiem udana. Należy pamiętać, że wybierając się na jeep safari trzeba przygotować się na oblewanie wodą. To taka mała atrakcja organizacyjna.
INFORMACJE
W zasadzie wszystkie informacje o wycieczce podalismy w treści relacji. Cena za wycieczkę nie była wygórowana, niestety jednak nie pamiętamy już ile ona kosztowała. Zresztą wszystkie ceny trzeba sobie sprawdzać na bieżąco w lokalnych biurach podróży. Do Sapadere dobrze jest wyposażyć się w dobre buty z twardą podeszwą. Aparaty i kamery na samochodzie trzymać w plecaku, szczególnie podczas postoju. Z tymi informacjami pozostaje tylko już jechać.
FOTORELACJA - galeria zdjęć z tej wyprawy