Wyprawa – kwiecień/maj 2014r
FOTORELACJA - galeria zdjęć z tej wyprawy
WACHAU – Naddunajska Dolina Wina; DLACZEGO TU?
Zupełnie przypadkiem podczas jednej z rozmów w czasie delegacji poruszony został temat rowerów i miejsc do uprawiania tej miłej rekreacji. Kolega wspomniał o niedawnym pobycie w Krems i eksploracji Doliny Wachau na rowerach. Wszystko brzmiało bardzo interesująco, a z uwagi na to, że zbliżała się majówka, a my nie mieliśmy jeszcze sprecyzowanych planów postanowiłem wybadać w internecie zachwalane miejsca. Podjęcie decyzji nie trwało długo. Opisy i zdjęcia jakie zobaczyliśmy na stronach internetowych nie pozostawiały złudzeń co do prawidłowości wyboru. Jeszcze tego samego dnia pobiegliśmy szukać kasków rowerowych, aby wyglądać profesjonalnie na austriackim trakcie rowerowym, potem winietki i już byliśmy przygotowani. Haha, oczywiście nie trwało to wszystko jeden dzień, jednak szybko poczyniliśmy przygotowania do wyjazdu do Wachau. Wycieczka okazała się bardzo udaną wyprawą, dlatego też postanowiliśmy zamieścić na blogu mam nadzieję interesującą relację.
WACHAU – Naddunajska Dolina Wina; WRAŻENIA
O bardzo pozytywnych wrażeniach z tego wyjazdu można by pisać w nieskończoność. Przepedałowanie 45km z Melk do Krems w otoczeniu ogromnych pól winorośli i oczywiście klimatycznych austriackich winnic było czymś doprawdy wyjątkowym. Wisienką na torcie stał się powrót z Krems do Melk statkiem Błękitnej Floty po Dunaju. To tylko jeden pięknie spędzony dzień. Kolejne dwa to zwiedzanie już autem pobliskich atrakcji regionu. Należą do nich oczywiście największy w Europie Klasztor Benedyktynów w Melk, drugi Klasztor w Gottweig i interesujące zamki w Schallaburg i Artstetten oraz same miasta Krems i pobliskie St. Polten z pięknymi kościołami, a w zasadzie ich bogato wykończonymi wnętrzami. Ogrom materiałów i pamiątek historycznych w odwiedzonych zamkach oraz kunszt dekoracji klasztorów wywarł na nas przeogromne wrażenie. Po tym wyjeździe tak naprawdę zdaliśmy sobie sprawę ile zabrała nam II woja światowa. Z jednej strony zachwyt tym co zobaczyliśmy, z drugiej gorycz z faktu, że Polska też kiedyś miała takie rzeczy, rozdzierały nasze odczucia po tak fajnie spędzonym weekendzie.
WACHAU – Naddunajska Dolina Wina; ZWIEDZANIE
Dzień Pierwszy
Pierwszego dnia zaraz po przybyciu do Melk postanowiliśmy zwiedzić Opactwo Benedyktynów znajdujące się w zamku zlokalizowanym na stromym, charakterystycznym wzniesieniu, u którego stóp leży miasteczko Melk. Ogrom kompleksu robi niesamowite wrażenie. Jest to ponoć największa barokowa budowla w Europie. Nasza kwatera mieściła się bezpośrednio pod kompleksem, dlatego dojście do celu zajęło nam ok 7 minut. Zamek otwarty jest do zwiedzania od 9.00 do 17.30, więc nie mieliśmy problemu, żeby zdążyć. Za bilet płacimy 10 EURO od osoby i od razy nasuwa się pytanie czy warto? Na pierwszy rzut oka, widząc tak wielki obiekt odpowiedź jest prosta, trzeba tam wejść. Po okazaniu biletu przy wejściu na piętrze wchodzimy do pomieszczeń zamku, w których pokazywane są pamiątki i insygnia Opactwa. To część muzealna, w której wnętrza nie budzą zachwytu. Tutaj koncentrujemy się również na wystawach obrazów i pokazach multimedialnych. Niestety w skali tak dużego kompleksu ilość udostępnionych sal do zwiedzania jest dość mierna. Wspomnę, że tylko dwie robią wrażenie. Jest to sala marmurowa, w której kunszt zdobień i malowideł zachwyca oraz biblioteka z bardzo dużym księgozbiorem. Na moją szkodę w bibliotece obowiązuje zakaz fotografowania. Między salą marmurową, a biblioteką znajduje się taras widokowy z pięknym widokiem na okolicę oraz kościół Św. Piotra i Pawła. W końcowej części trasy zwiedzania, zaraz za schodami cesarskimi prowadzi długi na 200m korytarz cesarski, w którym ułożono w równym szpalerze obrazy wszystkich władców Austrii. Zarówno schody jak i korytarz robią wrażenie. Kończąc trasę zwiedzania wychodzimy znów na przepiękny i wielki Dziedziniec Prałatów z fontanną w centralnym punkcie. Tutaj zaczynaliśmy zwiedzanie, które trwało około 40 minut i to kończymy pierwszą część spaceru. W cenie biletu można wyjść na jedną z bastylii i zerknąć na zamek trochę z góry oraz ładny ogród zamkowy. Druga część spaceru to przechadzka właśnie po ogrodach zamku. Nie są one duże, ale mają kilka uroczych miejsc. Wchodząc głównym wejściem pokazuje się przed nami ładny barokowy pawilon. Tutaj znajduje się główny plac ogrodu. Wszystko jest perfekcyjnie przycięte i zadbane. W pawilonie ogrodowym znajduje się kameralna sala koncertowa oraz mała kawiarnia. Wszystko jest ładne, ale dość normalne, aż do momentu gdy spojrzymy w sufit. I tu znów otwiera się przed nami teatr malarstwa. W pierwszym dniu jeszcze nie wiedziałem, że tego typu cuda czekać na nas będą w kolejnych odwiedzanych miejscach. Słowo cuda jak najbardziej tu pasuje, ponieważ gdy ustawimy odpowiednio aparat fotograficzny to możemy dostrzec nie duży efekt trójwymiaru takiego malowidła. Niestety nigdzie nie ma zaznaczonego odpowiedniego punktu, z którego efekt ten może być lepiej widoczny. Przed pawilonem rozstawionych jest kilka stolików z kawiarni, można odpocząć. My jednak zdecydowaliśmy się od razu na spokojne obejście parku. Z boku pokazujemy mapkę kompleksu, która trochę ułatwi zapoznanie się z parkiem jeszcze przed jego odwiedzeniem. Znajduje się tu kilka małych barokowych altan, jednak miejsce, które polecamy to oznaczony numerem 8 barokowy mini rezerwat wodny. I to nie z powodu małego stawu tam się znajdującego, ale z powodu bardzo starych drzew rosnących wokół stawu i wzdłuż alei spacerowej. Drzewa robią zapewne spore wrażenie w pochmurny i mglisty dzień z uwagi na swoje konary. Zresztą sami zobaczycie zdjęcie w galerii o Melk. Przyjemny spacerek po ogrodach i zamku należy zakończyć zimnym piwkiem lub kawką w ogrodowej restauracji oznaczonej budynkiem na dole mapki. Tutaj muszę nadmienić, że restauracja leży już poza parkiem i nie ma do niej wejście z parku. Wchodzimy od strony placu z przed wejście do zamku i ogrodów lub od strony parkingu. Żeby przejść do parku musimy wyjść na plac oznaczony numerem 1. Być może to błahostka, ale my byliśmy przekonani, że schodząc do placyku jordanowskiego (14) zejdziemy na upragnione piwko do tej restauracji, nic z tych rzeczy. Trzeba było się wracać. I tym miłym piwkowo kawowym akcentem zakończyliśmy spacer po Opactwie. Nie było jeszcze późno, więc potruchtaliśmy do centrum Melk. Nie mogę nie wspomnieć o nieopuszczającym nas „szczęściu” napotykania na ciągłe remonty. Tym razem nasz przyjaciel remont spotkał nas dokładnie w centrum małej starówki na środku placu z restauracjami, z którego wiedzie klimatyczna uliczka do placu ratuszowego. Nie pozostawało nam nic innego jak patrzyć częściej w górę niż w dół. Zresztą mając nad sobą taki wielki zamek warto podnosić głowę. W miasteczku nie ma dużo do oglądania. Ale można usiąść w winiarni przy ulicy Głównej (Hauptstr.) i skosztować tutejszego wina. Bardzo charakterystyczne dla Melk jest to, że turyści pojawiają się tu w momencie dopłynięcia statków Błękitnej Floty. Z chwilą odpłynięcia ostatniego na starówce robi się zupełnie pusto. Wieczorem wszystko zamiera.Pracuje tylko parę knajpek, a tak to cisza. Tak przynajmniej było w pierwszy majowy weekend. W ten sposób zakończyliśmy pierwszy dzień, a w zasadzie pół dnia pobytu w Melk.
Z uwagi na sporą ilość fotografii po każdym dniu lub części relacji zapraszam na mały foto-spacer o odwiedzonych miejscach. Kliknij TUTAJ
Dzień Drugi
W drugim dniu zrealizowaliśmy założony dokładnie na ten dzień plan wycieczki rowerowej z Melk do Krems. Droga powrotna to uroczy rejs statkiem po Dunaju. Myślę, że nie można było wpaść na jeszcze lepszy pomysł zwiedzania Wachau. Tym bardziej, że do popołudnia pogoda była idealna, a jazda na rowerze po świetnie przygotowanej 40 kilometrowej trasie wiodącej wzdłuż Dunaju i pośród pól winogrona i winnic to istna przyjemność. W początkowej fazie trasa rowerowa biegnie bezpośrednio przy Dunaju, ale po pewnym dość krótkim czasie oddala się od rzeki i wiedzie wzdłuż naddunajskiej szosy Donaustrasse. W miejscowości Willendorf spotykamy pierwsze winnice i wjeżdżamy w obszar pól upraw winogrona. Trasa piękna i urozmaicona, ponieważ na przemian przejeżdżamy przez urocze małe miasteczka, w których właściciele winnic wystawiają swoje produkty przed bramy wejściowe i otwarte charakterystyczne pola upraw winogrona z równiutko rozstawionymi konstrukcjami nośnymi owoców. Gdy zatrzymywaliśmy się odrobinę dłużej przy jakiejkolwiek winnicy zawsze ni stąd ni zowąd pojawiał się gospodarz chętnie oferujący do degustacji swoje wina. Jest to przemiłe, ale obawiam się, że gdybyśmy tak wszystko degustowali to do Krems nigdy byśmy nie dojechali. W połowie trasy wjeżdżamy do miasta Spitz. Tutaj krótka przerwa w knajpce, w której podaje się dobrze schłodzone białe wino pod specjalną stołową parasolką chroniącą trunek przed promieniami słońca. Bardzo ciekawy sposób podawania tym bardziej, że parasoleczka zajmuje 1/4 stołu. Wjeżdżając do Spitz od strony Melk od razu zauważamy na wzgórzu ponad miastem ruiny starego zamku. Zresztą z drugiej strony Dunaju na wysokości miasta widoczne są ruiny drugiego zamczyska Aggstein. Miasteczko jest większe niż te mijane wcześniej. Przewodniki podają, że znajduje się tu Muzeum Żeglugi Dunajskiej, jednak będąc na rowerach nie mieliśmy czasu odwiedzić tego miejsca. Po krótkiej przerwie ruszyliśmy dalej. Za Spitz to już tylko same pola winogrona i coraz to większe zagęszczenie winnic. Droga wiedzie dokładnie między dwoma częściami pól uprawnych. Jedna mniejsza część pól znajduje się zaraz przy brzegu Dunaju. Oddzielona jest tylko główną drogą łączącą Melk i Krems. Pomiędzy tą mniejszą częścią, a drugą o wiele większą rozciągającą się już na wzgórza znajduje się nasz elegancki trakt rowerowy. Doskonałe warunki jazdy oraz piękne widoki wprawiają nas w zachwyt. Nawet nie zauważyliśmy jak wjechaliśmy do kolejnego miasteczka Weissenkirchen, które czaruje swoistym klimatem kamiennych domów. Tutaj to już tylko same winnice. Nie wiadomo co wybrać. Od degustacji głowa się kiwa. Nie jesteśmy z Elą koneserami win, więc ciężko było nam się zdecydować na jedno lub dwa konkretne do zakupu. Generalnie wszystkie wina nam smakowały. Są bardzo rześkie i lekkie, wspaniałe na gorące wieczory. Będąc na rowerach niestety ciężko jest zapakować dodatkowy balast do plecaka, więc skrzętnie zapamiętaliśmy, w których winnicach próbowaliśmy tych naszym zdaniem najsmaczniejszych win, po to by wrócić tu na drugi dzień i dokonać odpowiedniego zaopatrzenia. Kolejna miejscowość jaka się przed nami otworzyła to piękne Durstein. Tu panuje zdecydowanie najgłębszy klimat winnic Wachau. Piękna, kamienna uliczka w środku miasteczka, a nad Dunajem charakterystyczny zamek opactwa Augustianów z kunsztownie zdobioną niebieską wieżą wznoszącą się ponad miasteczkiem, coś wspaniałego. Tutaj nie sposób się nie zatrzymać. Już wiedzieliśmy, że jadąc po wina samochodem na drugi dzień tutaj musimy zajechać, aby dłużej rozkoszować się klimatem miasta. Podczas rowerowej eskapady uliczka była dość mocno zatłoczona, więc przemierzyliśmy ją pieszo. Zaraz za centrum miasta znów na siodełko i w drogę. Czas nas już trochę gonił, ponieważ o 15.45 odpływał z Krems nasz statek w drogę powrotną do Melk. Dobrze, że do Krems już tylko około 8km. Tutaj nie oglądając się na nic ruszyliśmy w szybszym tempie, tym bardziej, że niebo zapowiadało deszcz i burzę. W ciągu krótkiego czasu dojechaliśmy do pierwszej części miasta, Stein. Stąd do przystani to już kawałek. Chcieliśmy jeszcze zjeść jakiś obiadek przed wypłynięciem, ale burza już nie pozwoliła nam opuścić przystani. Zresztą było już trochę mało czasu na posiłek przed wypłynięciem. Z austriacką dokładnością pomimo burzy i gradu statek zacumował do brzegu. No i burza ustała. Deszcz jeszcze trochę padał, ale to już nie było to co 10 minut temu. Po wejściu na statek pogoda ulegała systematycznej poprawie co pozwoliło nam spędzić czas na pokładzie zewnętrznym. Jednak wcześniej zamówiliśmy sobie posiłek na pokładzie wewnętrznym, który był jedną wielką restauracją. Zresztą wszystkie 3 duże pokłady to jedna restauracja z indywidualnymi bufetami na każdym z nich. Sam zdecydowałem się na gulasz, który okazał się świetnym wyborem. Naprawdę bardzo dobry. Oczywiście po całym dniu pedałowania kufelek piwa jest bardzo wskazany, ponadto to bardzo przyjemne podsumowanie dnia. Rejs statkiem po Dunaju trwał około 3 godzin i dostarczył sporo miłych wrażeń wywołanych przede wszystkim obserwacją z pokładu całej pokonanej rowerem trasy.
Czas na foto spacer po Dolinie Wachau. Kliknij TUTAJ.
Dzień Trzeci
W kolejnym dniu wypoczynku w Wachau zdecydowaliśmy się na objazdówkę samochodem. To z uwagi na większe odległości między miejscami, które chcieliśmy zobaczyć. Zależało nam na zwiedzeniu miasta St. Polten, w którym znajduje się siedziba władz austriackich, klasztoru Gotweig znajdującego się na wzgórzu nie daleko Krems oraz samego Krems. I tak rozpoczęliśmy od St. Polten w pochmurne i deszczowe sobotnie przedpołudnie. Pogoda była bardzo nużąca, więc zaczęliśmy od kawy w jednej z kafejek na rynku miasta. Zapoznaliśmy się przy okazji z przewodnikiem i po około 30 minutach ruszyliśmy zwiedzać. Na rynku prawie zupełna pustka. Ale to dobrze przynajmniej fotka jakoś takoś wyszła haha. Nasz plan to obejście rynku, przejście do placu katedralnego i zwiedzenie samej katedry, dalej do synagogi przy Promenadzie Rennera i do dzielnicy rządowej. Co z tego wyszło w deszczowy dzień…? Ha…! Na rynku robi wrażenie kolumna Trójcy Świętej, budynek ratusza, oryginalna posadzka i stacjonarne ładowarki prądowe do elektrycznych samochodów usytuowane przy kilku miejscach parkingowych. Bardzo przyjemnie idzie się ulicą Wiener Strasse obsadzonej kafejkami i restauracjami. Tutaj zachodzimy na plac katedralny z katedrą, która z zewnątrz nie powala na kolana. Jadnak po wejściu do środka kunszt zdobień nie pozwala wyjść na zewnątrz po 5 minutach. Spędziliśmy tam około 20 minut obchodząc wszystko wkoło. Trafiło się, że nie było Mszy, więc mieliśmy trochę luzu czasowego no i oczywiście co mnie zawsze cieszy nie było ludzi. Informacje, które wyczytaliśmy w przewodniku o bogactwie zdobień nie były przesadzone. Wnętrze katedry to prawdziwy teatr ludzkiego kunsztu artystycznego. Po opuszczeniu katedry udaliśmy się do synagogi. I co…? Zamknięte. Jest dzwonek na furtce z informacją żeby dzwonić. Zadzwoniliśmy i cisza. Cóż pozostało nam skierować się do dzielnicy rządowej. Deszcz padał coraz mocniej i mocniej. Doszliśmy do początku Neue Herren Strasse od strony Wiener Strasse i zobaczyliśmy szpaler szklanych budynków, a w oddali będącą wizytówką miasta wieżę Klangturm. No cóż kompleks nowoczesnych, ale nie na obecne lata budynków nie zrobił na nas wrażenia. Być może to pogoda trochę nas przydusiła, dlatego postanowiliśmy zawrócić w kierunku starówki i parkingu pod centrum handlowym, gdzie parkowaliśmy. I tak po około 2 godzinnym pobycie w St. Polten wyruszyliśmy w drogę do Klasztoru Gotweig, Austriacy nazywają to miejsce Monte Cassino nad Dunajem ze względu na kwitnące maki na przyklasztornych łąkach. My jednak tego nie stwierdziliśmy. Ale cieszyło nas to, że przestało padać. Ubrani w polary ruszyliśmy po zaparkowaniu auta pod klasztorem do góry. Wewnątrz recepcja i po prawej stronie wejście do restauracji, z której roztacza się wspaniały widok na całe Wachau. Po przejściu korytarzami obiektu wyszliśmy na dziedziniec klasztoru. Oj tu ładnie. Zaraz wejdziemy do kościoła, jednak wcześniej rundka wkoło placu. Oczywiście szczęście remontów nie opuściło nas i tutaj. Za kościołem stał ogromny żuraw. Udało się jednak tak ułożyć kadr, aby go ukryć na fotografii. Ok wchodzimy do kościoła i znów teatr zdobień i malowideł. W takich miejscach każdy Polak przekonuje się ile szkody wyrządziła II Woja Światowa. Niestety w Polsce nie ma nigdzie tak dużo niezniszczonych lub nieograbionych obiektów jak w Austrii lub w Czechach, gdzie też czasem zaglądamy. Trochę rozczuliliśmy się zwiedzając Gotweig, szczególnie jego wnętrza, do których za chwile zajrzymy. W kościele znów spędziliśmy około 15 minut skrupulatnie oglądając kunszt artystyczny. Czasem można natrafić na przebywającego w kościele duchownego. Jeśli zaczepimy go jakimś pytaniem to chętnie opowie historię klasztoru. Trzeba jednak biegle posługiwać się językiem niemieckim. W naszym przypadku mogliśmy tylko oglądać zaciekawienie na twarzach dwóch turystów wsłuchanych w opowieść obecnego w tym momencie duchownego i czekać, aż cała trójka odsłoni ołtarz, ponieważ wszyscy wygodnie stali w centralnym punkcie jego wejścia. Podczas spaceru po dziedzińcu oglądaliśmy zdjęcia wnętrz klasztoru. Nie planowaliśmy zwiedzania wnętrz, jednak po obejrzeniu kilku eksponowanych fotografii zdecydowaliśmy się na wejście do części muzealnej. I to była znów dobra decyzja. To co tam zobaczyliśmy przeszło nasze oczekiwania. Na samym początku położył nas na łopatki przepiękny hol z ogromnymi schodami. Takich wnętrz jeszcze nie widzieliśmy. Przepięknie zdobione ściany, poręcze, a malowidło sufitowe wbiło nas w ziemię. W samym holu spędziliśmy dobre 15 minut. Na dodatek z uwagi chyba na nieciekawą pogodę nie mieliśmy prawie w ogóle innych zwiedzających. W holu, a dokładnie w górnej jego części umieszczone jest sporych rozmiarów lustro w taki sposób, aby nie podnosząc głowy można było oglądać nieprawdopodobnie piękne malowidło na suficie. Oglądając wnętrza klasztoru ciężko jest opisywać te cuda. Trzeba byłoby non stop powtarzać słowa piękne i przepiękne, dlatego lepiej obejrzeć zdjęcia lub po prostu odwiedzić miejsce, które szczerze polecamy. Samo zwiedzanie zajmuje około 40 minut +/- 10 minut zależnie od tego jak kto długo kontempluje to co tu zobaczy. Jak wcześniej wspomniałem, w klasztorze znajduje się restauracja, która serwuje prawdziwe wariacje na tematy regionalne i oczywiście zakonne. Przy posiłkach towarzyszą gościom mini koncerty fortepianowe. Jednak warto wiedzieć, że w poniedziałki i wtorki nastają ciche dni modlitwy mnichów. Znaczy to, że restauracja jest zamknięta dla klientów. W klasztorze Benedyktyni oferują również miejsca noclegowe w klasztornych komnatach, gdzie można spędzić urlop w wyciszeniu, nie przywiązując wagi do wyznawanej religii. Ale to już nie dla nas, wyciszenia jeszcze nie potrzebujemy. Po zakończeniu zwiedzania tego pięknego klasztoru udaliśmy się na spacer po Krems z nadzieją na jakąś dobrą wyżerkę. Z klasztoru do Krems nie jest daleko, około 8 km. Od razu zjechaliśmy drugi raz dzisiaj na parking pod centrum handlowym przy bramie miejskiej Steiner Tor. Opuszczając auto nie wiedzieliśmy jeszcze, że centrum handlowe otwarte jest w sobotę do 17.00 i w chwili powrotu po godzinie 18.00 nasze auto było jedynym samochodem zaparkowanym na całym parkingu. Dobrze, że udało nam się wyjechać. No, ale OK idziemy na miasto. Przeszliśmy przez Bramę Miejską w główną ulicę handlową Obere LandStrasse i nie ma co ukrywać, przybiła nas wszechstronna cisza. Żadnych ludzi, turystów. Wszystko wymiecione, sklepy pozamykane. Jedynie parę restauracji otwarte, ale też puste. Mieliśmy ochotę na pizze, więc zajrzeliśmy do jednej z pizzerii. Tutaj kelner ziewał z nudów. Byliśmy jedynymi gośćmi w restauracji. Najdziwniejsze jest to, że to sobota, godzina około 17.00 i restauracje puste. Ale dla mnie bardzo dobrze, przynajmniej nikt w kadr nie będzie wchodził. Po zjedzeniu bardzo dobrej pizzy udaliśmy się na spacer po mieście. Pełna nazwa miasta to Krems und Stein. Obie części miasta mają swoje starówki. Część Stein przejechaliśmy wcześniej na rowerach, teraz przyszła pora na część Krems. Udaliśmy się w kierunku ratusza i Pffar Platz gdzie znajduje się kościół parafialny Św. Wita. Wnętrze jak zwykle bardzo ładne. Dalej długimi schodami do góry. Zastanawialiśmy się jak starsi ludzie je pokonują. Tutaj mamy drugą okazałą świątynie w Krems – Kościół Pijarów. Wnętrze skromniejsze, ale równie ładne. Udało nam się wejść przed zamknięciem. Pani pilnująca już biegła do nas z uśmiechem i informacją, że musi już wyjść i zamknąć obiekt. W kościele pusto, więc znów dogodne warunki do fotografii. Dwa cyki i wyszliśmy. Przechadzając się uliczkami Krems byliśmy zdumieni taką pustką w sobotnie popołudnie i wieczór. Wyjeżdżając z Krems zajechaliśmy jeszcze do Durstein na wieczorny spacer tą urokliwa miejscowością. Tutaj również zupełna pustka. Gdzieniegdzie słychać było tylko głosy biesiadujących ludzie w przyulicznych winiarniach. W tym też dniu udało nam się okupić w wina Wachau. Po powrocie na kwaterę w Melk nie omieszkaliśmy zdegustować jednego z zakupionych win. I tak dość ponuro rozpoczęty dzień w deszczowym St. Polten dobiegł końca przynosząc nam sporo zachwytu klasztorem Gotweig, zadziwieniem pustką na ulicach Krems, urokliwym, wieczornym spacerem po Durstein i degustacją dobrego, rześkiego, lekko musującego wina z upraw Państwa Wagnerów z Wossendorf.
Oczywiście zapraszam na foto spacer po odwiedzonych miejscach. Kliknij TUTAJ.
Dzień Czwarty
Nadszedł ostatni dzień naszego pobytu w Wachau.
Chcieliśmy spędzić go jeszcze na rowerze, jednak pomimo słońca było dość chłodno, więc znów wsiedliśmy w samochód i zaliczyliśmy dwa pobliskie zamki. Jeden do Schallaburg, drugi to Artstetten. Jako pierwszy został zdobyty Schallaburg znajdujący się około 5km od Melk. Uchodzi on ponoć za jeden z najpiękniejszych renesansowych zabytków Austrii. I rzeczywiście, dziedziniec zamku otoczony jest dwupiętrowymi uroczymi arkadami. Niestety wstawiony tam ogromny bilbord zasłaniający część arkad psuje cały klimat zamku. Nie mniej jednak zamek należy odwiedzić jeśli jest się w pobliżu. Jest on ciekawy nie tylko za sprawą uroczych arkad, czy też pięknego ogrodu zamkowego, ale również za sprawą znajdującego się w nim muzeum, które opowiada historię pierwszej wojny światowej. Z natury nie jesteśmy zwolennikami odwiedzania tego typu miejsc, jednak to muzeum bardzo mocno pobudza wyobraźnię. Przedstawione w niej eksponaty, krótkie filmy mogą budzić grozę i zmuszają do refleksji. W muzeum nie wolno robić zdjęć. Na początku byłem tym zmartwiony i nie do końca z tego własnie powodu chciałem wchodzić, jednak gdy się zdecydowaliśmy to już wiedzieliśmy dlaczego. Bardzo mocne wystawy, bardzo dużo rekwizytów i oryginalnych pamiątek. Nie ma tu pięknie zdobionych sal. Jednak klimat muzeum pozostaje na długo w człowieku. Po wyjściu z muzeum kierujemy się do części, w której udostępnionych jest kilka pomieszczeń. Szkoda, że wejście na wieżę było zamknięte. Stamtąd zapewne moglibyśmy podziwiać piękny widok na okolicę. Po wyjściu z pomieszczeń zamkowych usiedliśmy w zamkowej kawiarence na małą kawkę. Bardzo dobra, zresztą jak większość serwowanych w Austrii kaw. Po krótkiej przerwie udaliśmy się do bardzo ładnych manierystycznych ogrodów. Tu jest naprawdę pięknie. Ogrody nie są duże, ale ich urok nie pozwala zbyt szybko ich opuścić. I tak przechadzając się alejkami pod przepełnionym bajkowymi obłokami niebem spędziliśmy tu około 20 minut. Zwiedzanie całego zamku łącznie z kawą zajęło nam około dwóch godzin. Drugie „zamczycho” to Artstetten. To urokliwy zameczek oddalony o około 16km od Melk. Wnętrza zamku wraz z pamiątkami są żywą historią rodziny Hohenbergów. To właśnie tu został pochowany arcyksiążę Franciszek Ferdynand d’Este po zamachu w Sarajewie w 1914r, który był jedną z przyczyn wybuchu pierwszej wojny światowej. Może przytoczę odrobinę historii, która żyje w tym zamku. Historii, na której bieg miała wpływ nazwijmy to samowolka arcyksięcia, który to dość niespodziewanie stał się następcą tronu Austro-Węgier i Czech po śmierci jego ojca. Zazwyczaj następcy tronu nie mogą robić tego, co im się żywnie podoba, Franciszek Ferdynand jednak wielokrotnie udowadniał cesarzowi, że ma swój rozum i nic sobie nie robi z rozkazów cesarskiego pałacu. Doskonałym przykładem samowoli, przez którą cesarz aż do śmierci zgrzytał zębami, był wybór żony. Co prawda Zofia von Chotek należała do czeskiej arystokracji, a jej ród miał korzenie sięgające XIII wieku, jednak oczekiwano, że następca tronu pojmie za żonę córkę króla lub księcia, ale na pewno nie hrabiankę. Nic dziwnego, że młodzi pilnie strzegli sekretu swej miłości. Skandal wybuchł, w 1898 roku, w czasie, kiedy Zofia była damą dworu u arcyksiężnej Izabeli. Izabela widziała tylko jeden jedyny możliwy powód częstych wizyt następcy tronu: Franciszek Ferdynand zainteresował się jedną z jej córek. Pewnego razu znalazła medalion następcy tronu, i, wiedziona ciekawością, odkryła w środku podobiznę najzwyklejszej damy dworu, Zofii. Na cesarskim dworze wybuchło prawdziwe piekło: arcyksiężna natychmiast oddaliła Zofię, a cesarz zagroził, że jeżeli młodzi myślą na poważnie o swoim związku, pozbawi ich dzieci prawa do tronu. Franciszek Ferdynand się zgodził. Zdziwiony cesarz dał mu rok na rozważenie sprawy, jednak ten zdania nie zmienił. W 1900 roku doszło do ślubu w północnych Czechach na zamku w Zakupach, w którym jako jedyna przedstawicielka cesarskiej rodziny wzięła udział macocha Ferdynanda i jej córki. Po latach intryg i zmagań Ferdynand, Zofia i trójka ich dzieci mogli wreszcie cieszyć się życiem w kilku swych siedzibach, zwłaszcza na zamku Konopiszte który po przebudowie stał się jednym z najelegantszych i najnowocześniejszych zamków ówczesnej monarchii. Z czasem cesarz złagodniał i nadał Zofii Chotek tytuł księżnej, nie wystarczyło to jednak, by uzyskała równe prawa. Dwór cesarski otwarcie ją ignorował, w sytuacjach publicznych nigdy nie mogła zasiadać obok swego męża i nie towarzyszyła mu nawet w jego podróżach zagranicznych. Ironią losu, pierwsza oficjalna podróż, w którą mogli wspólnie wyruszyć, okazała się właśnie ową nieszczęsną wyprawą do Sarajewa w 1914 roku, którą zakończył zamach 28 czerwca. Nie byli sobie równi nawet na pogrzebie w Wiedniu: na trumnie Zofii nie położono insygniów księżnej, a jedynie jej wachlarz i rękawiczki, a więc atrybuty damy dworu, i postawiono ją niżej niż trumnę jej męża. Zostali pochowani w rodzinnym grobowcu na austriackim zamku Artstetten. Wszystkie pomieszczenia zamku opowiadają o historii i pasji rodziny Hohenbergów. Oczywiście są one na bieżąco uzupełniane i pielęgnowane przez żyjące dwie prawnuczki Arcyksięcia starszą Anitę i młodszą Zofię. Szczególnie przez Anitę, ponieważ to w jej władaniu znajduje się posiadłość. Bogactwo pamiątek i eksponatów oraz bogata historia skłania do odwiedzenia tego uroczego zamku. Polecamy każdemu zwiedzającemu Wachau. Przyjeżdża tu mało turystów, stąd możemy spokojnie i bez pośpiechu koncentrować się na zwiedzaniu. W zamku znajduje się oczywiście kafejka serwująca bardzo dobrą kawę. Przed wejściem do wnętrz obiektu, kupując bilet wstępu trzeba poprosić Panią w sklepiku z pamiątkami o materiał przygotowany w języku polskim opisujący wszystkie pomieszczenia oraz historię zamku. Zdecydowanie ułatwi to zwiedzanie. Na koniec Pani daje klucze do krypty rodzinnej. Wchodzimy do niej otwierając starą, skrzypiącą bramę. Jak na strasznym filmie. Zamek Artstetten był ostatnim miejscem jakie odwiedziliśmy podczas majowego długiego weekendy 2014r. Pomimo jednego deszczowego dnia należał on do bardzo udanych. W Austrii byliśmy pierwszy raz na trochę dłużej niż tylko przejazdem i nie będzie to ostatni raz. Ten kraj ma doprawdy bajkowe miejsca.
Na koniec ostatnie już zaproszenie do foto spaceru. Kliknij TUTAJ.
INFORMACJE
Czas na informacje, które mam nadzieję pomogą wszystkim zainteresowanym zwiedzaniem Wachau. Zacznijmy od Melk. Najważniejsze to wejście do Opactwa. Wprawdzie wcześniej wspomniałem, ale powtórzę. Koszt wejścia do muzeum 10 EURO w godzinach od 9.00 do 17.30. W kasie zamku można kupić bilety łączone. Tzn, jeśli ktoś zamierza odwiedzić zamek Schallabur to może tu kupić dwa bilety po obniżonej cenie. Do drugiego zamku nie trzeba jechać tego samego dnia, tylko wybrać inny dogodny termin. Wejście na tereny ogrodów zamku w Melk jest bezpłatne. Jeśli chodzi o kwaterę to nie mogę nie polecić małego hoteliku dwu gwiazdkowego przy placu ratuszowym Madar ulokowanym nad restauracją Madar Cafe. Pokoik mały, ale bardzo czysty. Śniadanko skromne, ale nie kontynentalne. Parking mały, ciasny, ale jest. Nawet miejsce zadaszone na rowery mają. Koszt zależny od okresu. Jednak jak na Austrię jest bardzo korzystny.
W drugim dniu po eskapadzie rowerowej wracaliśmy statkiem Błękitnej Floty. Tą błogą atrakcję polecamy każdemu. Cena biletów 23,70 EURO/osobę + 2 EURO za rower, to oczywiście trasa z Krems do Melk. Statek ma przystanki w innych miejscowościach: Spitz, Willendorf, Durstein, Weissenkirchen. Do tego dochodzi wyżerka i piwko na statku. Piwko 3,80 EURO, Zresztą ta cena piwa powtarza się w większości restauracji. Co do zakupu biletów. Statki są bardzo duże, jednak lepiej zarezerwować bilet drogą elektroniczną, podam od razu email do Pani w kasie: janette.schallhas@ddsg-blue-danube.at lub ogólnie krems@ddsg-blue-danube.at.
Kolejny dzień to już zwiedzanie. I tak Klasztor Benedyktynów Gotweig. Wejście na dziedziniec oraz do kościoła jest bezpłatne. Jednak polecam każdemu zwiedzenie komnat. Tu trzeba zapłacić 7,5 EURO/osobę. Spacer po St. Polten bezpłatny haha. Wejście do katedry oczywiście również bezpłatne.
Pozostają odwiedzone zamki.
Wejście do Schloss Schallaburg kosztuje 10 EURO/osobę. Zamek otwarty w godzinach 9.00…17.00. Poniedziałek…piątek. 9.00…18.00 sobota i niedziela.
Wejście do zamku Artstetten kosztuje 8 EURO, obejmuje zwiedzanie wnętrz zamku i kryptę. Jeśli chcemy zwiedzić dodatkowo ogród to cena wynosi 11 EURO.
LINKOWNIA.
Błękitna Flota Naddunajska: www.ddsg-blue-danube.at.
Klasztor Gotweig: www.stiftgoettweig.at
Zamek Schalaburg: www.schallaburg.at
Zamek Artstetten: www.schloss-artstetten.at
[mapsmarker layer=”17″]
2 komentarze do „WACHAU – Naddunajska Dolina Wina”
bardzo dobre zdjęcia. też lubię pstrykać, ale chyba już pora wymienić moją Sony alfa na coś ciekawszego…jakość moich fotek zdecydowanie gorsza od twoich :)) można wiedzieć jakim aparatem robiłeś te fotki?
Gdzie w Melku można wypożyczyć rowery i ile to kosztuje?
Wybieram się w tym roku do Wachau… może trochę skrócę wycieczkę, bo potem chcę jechać na kilka dni do Hallstatt.. podobno pięknie tam jest.
Cześć
Dzięki za odwiedziny. Mój aparat to standardowy Nikon 5100. Co do rowerów w Melk, to my zabieraliśmy swoje. Wypożyczalni nie widzieliśmy. Co do Hallstatt to bardzo dobry pomysł. Opisujemy to miasteczko w odrębnej relacji. Z pewnością wykorzystacie zawarte tam informacje. Bardzo polecamy.