ANDALUZJA najpiękniejsze miejsca, czyli Szlak Białych Miasteczek; wyprawa: październik 2019r
ANDALUZJA najpiękniejsze miejsca, czyli Szlak Białych Miasteczek. DLACZEGO TU…?
Ruta de los Pueblos Blancos to jeden z naszych celów jaki obraliśmy sobie podczas tygodniowego wyjazdu do Hiszpanii. Oglądając w necie zdjęcia andaluzyjskich miasteczek dokopaliśmy się do informacji o istnieniu szlaku białych miasteczek, który nie jest zbyt uczęszczany przez odwiedzających Costa del Sol turystów, co jeszcze bardziej zachęciło nas do jego eksploracji.
ANDALUZJA najpiękniejsze miejsca, czyli Szlak Białych Miasteczek. WRAŻENIA.
Krótko mówiąc nie rozczarowaliśmy się. To jednak za mało powiedziane. Białe miasteczka zachwyciły nas klimatem, czystością, niesamowitym spokojem i przede wszystkim swoim urokiem. Do tej pory przemierzając miasteczka Europy byliśmy zachwyceni najbardziej starówkami Toskanii. Naprawdę nie myśleliśmy, że coś im dorówna. Myliliśmy się. Andaluzja ma choć inne, to co najmniej tak samo urocze pueblos blancos jak toskańskie, kamienne staróweczki.
ANDALUZJA najpiękniejsze miejsca, czyli Szlak Białych Miasteczek. WĘDRÓWKA.
Pisząc tą relację chcieliśmy rozpocząć nasz rajd od pięknej Rondy. Z uwagi jednak na fakt, iż Ronda jest bardzo indywidualnym skarbem Andaluzji zdecydowaliśmy poświęcić jej osobną relację, którą już możecie przeczytać TUTAJ No dobrze, zanim wyruszymy przedstawimy Wam co to jest Ruta de los Pueblos Blancos. Tłumacząc na polski to po prostu Szlak Białych Miasteczek, który bez zastanawiania można, a nawet należy umieścić w planie zwiedzania Andaluzji. Szlak przebiega przez 19 miasteczek położonych w paśmie górskim Sierra de Grazalema w prowincjach Kadyks i Malaga. Konkretnie są to w kolejności alfabetycznej: Alcalá del Valle, Algar, Algodonales, Arcos de la Frontera, Benaocaz, Bornos, El Bosque, El Gastor, Espera, Grazalema, Olvera, Prado del Rey, Puerto Serrano, Setenil de las Bodegas, Torre Alháquime, Ubrique, Villaluenga del Rosario, Villamartín, Zahara de la Sierra. A skąd się wzięła nazwa Białe Miasteczka Andaluzji? Jak nietrudno się domyślić chodzi o białe domy, a właściwie ich fasady, którymi charakteryzują się wszystkie miasteczka składające się na Ruta de los Pueblos Blancos w Andaluzji. Oprócz powodów estetycznych, które sprawiają, że białe domy na tle malowniczych krajobrazów wyglądają po prostu urzekająco, jest też jeden powód praktyczny. Biały kolor najlepiej odbija światło słoneczne, co przy ponad trzydziestostopniowych upałach choć trochę pozwala zmniejszyć ilość ciepła przedostającego się do wnętrza domu. Białe, klimatyczne miasteczka to nie wszystko. Przemierzając tym szlakiem mamy okazję podziwiać wspaniałe widoki na góry Parku Naturalnego Sierra de Grazalema. Przejeżdżając z Zahary do Grazalemy pokonujemy wspaniały masyw górski krętymi drogami ze wspaniałymi widokami. Tu wyjeżdżamy na wysokość ponad 1600 m n.p.m. Kolejnym argumentem, który skłania do przejechania tym szlakiem jest tutejsza kuchnia. Południe Hiszpanii słynie z dań i przekąsek, które przez niektórych uważane są za najlepsze na Półwyspie Iberyjskim, dlatego koniecznie należy skosztować w dowolnie wybranym mieście tradycyjnych potraw regionu. Dla zainteresowanych architekturą to również wspaniałe miejsce do wzbogacenia swoich zasobów wiedzy w tym temacie. Należy zaznaczyć, że nie trzeba tu być wybitnym znawcą architektury czy historii, aby szybko przekonać się, że Ruta de los Pueblos Blancos to szlak, który najlepiej pokazuje mauretańskie wpływy w Hiszpanii. Mieszanka stylów architektonicznych charakterystycznych dla sztuki Chrześcijaństwa i Islamu to coś, co w tym regionie kraju spotkamy na każdym kroku, a najlepiej można się o tym przekonać, zwiedzając zabytki, których na szlaku białych miast jest całkiem sporo. Jak widać powodów do zwiedzania białych miasteczek Andaluzji jest wystarczająco dużo.
Z uwagi na sporą ilość białych miast musimy zdać sobie sprawę, że nie zdążymy objechać i zwiedzić każdego z nich. Wcześniej należy się zastanowić i wybrać około 3 lub 4 miast na dłuższy postój. Sami rozpoczęliśmy rajd od charakterystycznego Setenil de las Bodegas. Miasteczko to zlokalizowane jest 18 km od Rondy w skalistym kanionie rzeki Río Trejo. To co szczególnie przyciąga turystów w to miejsce, to niekoniecznie białe fasady domów, a ich nietypowa architektura. Wciśnięte między strome skały wąwozu budynki to niecodzienny widok, który momentami budzi przerażenie. Labirynt wąskich ulic (w niektórych miejscach ich szerokość nie przekracza nawet dwóch metrów) i wiszące nad głową urwiska skalne potrafią wzbudzić u niektórych klaustrofobię. Nazwa miasta Setenil de las bodegas zawiera w sobie szczyptę historii. „Setenil” odwołuje się do łacińskiego “septem nihil”, czyli “siedem razy i nic”. Podczas panowania muzułmanów, chrześcijanie wielokrotnie próbowali odbić miasto, jednak wciąż kończyło się to porażką. Udało się to dopiero po dwutygodniowym oblężeniu w 1484 roku. Była to siódma próba, która pozwoliła ostatecznie zakończyć podbój miasta. Dziś pamiątką po obecności Maurów na tej ziemi, są wznoszące się nad miastem ruiny zamku z XII wieku. Druga część nazwy, czyli “bodegas” (tłum. “piwnice z winami”) odwołuje się do znakomitego, produkowanego w Setenil de las bodegas wina oraz licznych upraw winorośli w tym regionie. Niestety większość z nich uległa zniszczeniu z powodu epidemii mszycy, która miała miejsce pod koniec XIX wieku. Oprócz architektury miasto Setenil de las bodegas może pochwalić się kilkoma atrakcjami. Należą do nich: gotycki kościół Nuestra Señora de la Encarnación, kaplica św. Benedykta, budynek dawnego ratusza i wspomniane już wcześniej ruiny zamku z XII wieku. Będąc w Setenil warto też odwiedzić tamtejsze restauracje. Mówi się, że to właśnie w tym regionie powstaje najlepsze chorizo, a tamtejsza wieprzowina (hiszp. cerdo) potrafi zadowolić podniebienia najbardziej wymagających smakoszy. Miasto znane jest też w produkcji wyśmienitej oliwy z oliwek i miodu, a miejscowe wino „Principe Alfonso” z pewnością zasmakuje każdemu amatorowi tego trunku. Centralna i zarazem turystyczna część miasta znajduje się na dole. Niestety ciężko jest znaleźć miejsce do zaparkowania w pobliżu centrum. To już negatywnie wpływa na to, żeby nie tracić czasu na dojście to tych najładniejszych miejsc miasteczka. Sami jak widać na zdjęciu zaparkowaliśmy w górnej części miasteczka, skąd trzeba ostro drałować w dół, by zobaczyć charakterystyczne, białe zabudowania (domy, knajpki) wbite w skały. Aby nie tracić cennego czasu postanowiliśmy zjechać niżej w okolice małego dworca autobusowego, by tam znaleźć gdzieś miejsce do zaparkowania. Niestety jedyne, które tam się znajdowało na 4 auta było zajęte. Ale nic straconego, zobaczyliśmy drogowskaz do parkingu 150 m, hurra jedziemy! Niestety kiedy dojechaliśmy do tego parkingu okazało się, że te 150 m przerodziło się w dobre 1,5 kilometra, albo więcej do centrum. Cóż, zrobiliśmy w tył zwrot z nadzieją, że coś gdzieś w pobliżu centrum jeszcze znajdziemy. Niestety nie udało się. Wyjechaliśmy z powrotem do góry i tam zostawiliśmy auto. Miasteczko z góry wygląda uroczo. Ale teraz co tu zrobić? Schodzić w dół i potem do góry? To zajmie nam spokojnie około godziny, a przed nami cały jeszcze szlak do zrobienia. Hm, mówi się trudno, jedziemy dalej. Jak postanowiliśmy, tak zrobiliśmy i ruszyliśmy w kierunku Torre Alháquime. To zlokalizowane na zboczu góry miasteczko podziwialiśmy z samochodu, ponieważ zamierzaliśmy się zatrzymać na dłużej w zlokalizowanej nieco dalej ślicznej Olverze z pięknym kościołem na wzgórzu. I tak jak zaplanowaliśmy, tak zrobiliśmy. W Olverze – miasteczku wspaniale umiejscowionym na szczycie góry, w której głównym punktem jest górujący nad miastem kościół Parroquia de Nuestra Señora de la Encarnación oraz ruiny zamku mauretańskiego zatrzymaliśmy się na ponad godzinę. Tu nie było problemu z parkowaniem. Zaraz po wyjściu z samochodu zasiedliśmy w małej rodzinnej knajpce na pyszną kawkę, za którą już tęskniliśmy od co najmniej 2 godzin. Olvera to urocze miasteczko, otoczone wzgórzami porośniętymi drzewami oliwnymi, z których wydobywana jest jedna z najlepszych oliw z oliwek w Andaluzji. Nad miastem jak już wspomnieliśmy dominuje Parroquia de Nuestra Señora de la Encarnación (kościół parafii Matki Bożej Wcielenia), który znajduje się obok mauretańskiego zamku. Kościół został zbudowany w stylu neoklasycystycznym na rozkaz księcia Osuny w 1822. Kościół budowano kilkanaście lat. Prace zakończono w 1843 r., których zwieńczeniem był jeden z największych kościołów prowincji o wymiarach godnych katedry. Mauretański zamek z kolei został zbudowany na przełomie XII i XIII wieku na dość strategicznej skale, co oznaczało, że był w stanie komunikować się z innymi pobliskimi zamkami za pomocą sygnałów świetlnych (ogień, lustrzane refleksy słońca itp.). Zamek Maurów można zwiedzać codziennie. W kasie, gdzie kupimy bilet za niewielkie pieniądze pani poprowadzi każdego do wejścia, dalej spacerujemy sami, bez żadnego przewodnika. Warto tu przyjść, bo widoki na kościół, miasto i całą okolicę zapierają dech w piersi. Fajnie jest, ponieważ nikt nas tu nie pogania. W październiku byliśmy na ruinach prawie sami, więc mieliśmy ogromny komfort zwiedzania i kontemplacji. Po opuszczeniu zamku zeszliśmy na spacerek do starego miasta. Tutejsza zabudowa wprawiała nas w zachwyt. Mały klimatyczny ryneczek z ratuszem, wąskie, czyste uliczki oraz przepięknie zdobione ceramiką klatki schodowe, wejścia do domów prywatnych oszołomiły nas tak, że ciężko było nam opuścić to miasteczko. Jednak chcąc zobaczyć kolejne miasteczka na szlaku ruszyliśmy w stronę Zahary mijając po drodze Algodonales. O miasteczku Zahara de la Sierra przeczytaliśmy sporo fajnych informacji. Miasteczko leży w prowincji Kadyks, 45 min drogi od Rondy i ok 2 godzin od Malagi, w samym sercu Parku Narodowego Sierra de Grazalema, u podnóża Sierra del Jaral. Zahara wznosi się na szczycie wzgórza i otoczone jest turkusowymi wodami zbiornika Zahara el Gastor, co tworzy niezwykły widok i prawdziwie pocztówkowy obrazek. To uprzywilejowane położenie geograficzne świadczy tylko o tym, że na przestrzeni wieków Zahara była ważną enklawą obronną i graniczną twierdzą królestwa Nasrydów, a zamek był jedną z głównych fortec, które chroniły Rondę i Malagę przed chrześcijańskimi najazdami. Zahara stale znajdowała się na pierwszej linii podbojów, jednak w 1407r. została w końcu zdobyta przez wojska chrześcijańskie, które ponownie straciły ją w 1481r. Dla chrześcijan upadek Zahary de la Sierra uznano za tak ważny, że został użyty jako pretekst do rozpoczęcia wojny w Granadzie. Oj no dobrze już z tą historią. Główną atrakcją są tu bez wątpienia pozostałości XIII w. mauretańskiego zamku Nasrid oraz górująca nad miasteczkiem Wieża Hołdu (Torre del Homenaje). Spacer stromą ścieżką może być dla niektórych trochę męczący, ale dla tego widoku naprawdę warto. Z góry można podziwiać leżące u stóp białe miasteczko oraz turkusowy zbiornik. Wieża widokowa została niedawno odnowiona i otwarta dla publiczności. Będąc tam można zauważyć część starego systemu wczesnego ostrzegania Nasrid, bowiem zamki Olvera, Matrera, Cote i Algodonales, które odbierały sygnały są wyraźnie widoczne w tle. Do innych miejsc wartych obejrzenia w Zahara de la Sierra zalicza się XVII-wieczny kościół Santa Maria de las Mesa (Iglesia de Santa Maria de la Mesa) przy Plaza de Zahara, do którego budowy użyto materiałów ze starej świątyni na wzgórzu. Ponadto warto zwrócić uwagę na XIX-wieczna kaplice San Juan de Letrán oraz XVI-wieczną wieże zegarową (Torre del Reloj). Niewiele osób wie, że Zahara de la Sierra słynie z produkcji jednej z najlepszych oliwy z oliwek w całej Andaluzji. Przykładowo w Molino El Vínculo, młynie oliwnym z 1755 r., nadal szlifuje się oliwki za pomocą pras kamiennych. Do bardziej nowoczesnych należy z kolei młyn Oleum Viride. Oprócz tych zabytków i wspaniałej panoramy rozciągającej się z wieży zamkowej raczymy się tu znów wspaniałym klimatem białych, brukowanych i czystych uliczek. Uroku dodawało to, że po sezonie nie było w centrum miasteczka prawie w ogóle turystów. Nie mieliśmy problemu ze znalezieniem miejsca w restauracji, jak to miało często miejsce w miejscowościach nadmorskich. Do Zahary dojechaliśmy w godzinach popołudniowych, więc postanowiliśmy posilić się. Wybraliśmy Restaurante Bar Josefi, w której zamówiliśmy dwuosobowy zestaw różnego rodzaju mięs przyrządzonych wg tradycyjnych iberyjskich przepisów. Bardzo na smakowało. Na dodatek było tego na tyle dużo, że nie zdołaliśmy z Elą wszystkiego wmłócić. Po około 40 minutowym obiedzie ruszyliśmy do centrum miasteczka oczywiście pieszo. Wejście wgłąb miasteczka to spory spacerek cały czas pod górę. W pewnych miejscach dość ostro jak na miejskie uliczki. To nam jednak nie przeszkadzało, ponieważ klimat uliczek zachwycał nas coraz bardziej. W centrum znajdowało się parę uroczych knajpek, oczywiście wspomniany kościół, trochę dalej ratusz z bardzo fajnym punktem widokowym na okolicę. Z ratusza widać już całkiem blisko wspomnianą wcześniej wieżę zamkową. No i jak to w takich chwilach znów padło pytanie. Czy idziemy tam do góry? To znów zabierze nam sporo czasu, a wieża widoczna z małego ryneczku stoi na praktycznie pionowej skale. No jak tam wejść. No dobra myślimy sobie, trzeba wracać i jechać do kolejnego miasteczka. Schodząc zauważyliśmy, że parę osób kieruje się w stronę hotelu Arco de la Villa. Wiedzieliśmy, że są tam fajne punkty widokowe na cały zbiornik. Kiedy tam doszliśmy krajobraz rozłożył nas na łopatki. Przy okazji, nie zdając sobie z tego sprawy dotarliśmy do ścieżki prowadzącej do zamku. Cóż, znów pytanie, idziemy? No dobra, podejdźmy kawałek ścieżką wyżej, by zobaczyć ukryte za zakrętem widoki na góry i zbiornik. I tak, w ten sposób wędrując za krajobrazem wdrapaliśmy się nieopatrznie na sam szczyt wzgórza. Z jednej strony szkoda nam było czasu, ponieważ zdaliśmy sobie sprawę, że kolejne miasteczko nie będzie już możliwe do takiego głębszego zwiedzenia, z drugiej zaś nie żałowaliśmy wyjścia, ponieważ widoki z góry zaparły nam dech w piersiach. Zresztą sami wychodzimy z założenia, że lepiej zobaczyć mniej ilościowo, ale głębiej poczuć klimat odwiedzanego miejsca dłużej w nim przebywając, niż przyjechać na 10 minut, przelecieć szybko paroma uliczkami i jechać dalej. Nie o to chodzi. Schodząc już do samochodu tak właśnie myśleliśmy, stąd też nie było nam aż tak szkoda poświęconej większej ilości czasu na Zaharę. Z uwagi na zbliżający się powoli wieczór, to w końcu już październik, szybciej się już ciemniło postanowiliśmy podjechać jeszcze tylko do jednego miasteczka, którym była Grazalema. Droga do tego miasteczka zajęła nam troszkę więcej czasu, ponieważ kręta trasa biegła zboczami gór, z których rozciągały się wspaniałe widoki na andaluzyjskie wzgórza. W najwyższym punkcie trasy znajduje się wspaniały punkt widokowy Puerto de Las Palomas, w którym nie mogliśmy się nie zatrzymać. Trzeba tu trochę podejść do góry, by zobaczyć piękną panoramę. Oj, już słońce się powoli chowało, a do miasteczka kawałek. Szybko więc zbiegliśmy z powrotem do auta i w drogę. Tym razem już zjazd w dół, cały czas drogą CA 9104 prosto do Grazalemy. Na wjeździe do miasteczka znajduje się parking, z którego wychodzimy na kolejny punkt widokowy. Niestety słońce już było za górami i widoki choć wspaniałe to traciły na jakości. Było już po prostu szaro. Wieczorna szarówka była też powodem rezygnacji z dalszej drogi do kolejnych miasteczek, których zwieńczeniem miało być ostatnie na szlaku Arcos de la Frontera. W Grazalemie obraliśmy już kierunek do naszego hotelu w Marbelli, do którego mieliśmy dokładnie 100 km krętą, górską drogą. To prawie 2 godziny jazdy, więc parę minut przed 19.00 wystartowaliśmy z powrotem na kwaterę, by zdążyć jeszcze na jakąś kolację w hotelu.
Miasteczka Ruta de los Pueblos Blancos to wspaniałe, pełne uroku górskie miejscowości. Jednak istnieją jeszcze inne, nie zlokalizowane na szlaku białe miasteczka, które nie mniej zachwycają. Takim przykładem jest małe miasteczko Mijas, zlokalizowane na wzgórzu, mniej więcej w połowie odległości między Malagą, a Marbellą. Musimy wspomnieć o tym miejscu, ponieważ wywarło ono na nas ogromne wrażenie. Mijas, choć nie leży na naszym szlaku białych miasteczek to mimo to zaliczane jest do pueblos blancos, czyli typowych śnieżnobiałych wiosek na południu Hiszpanii. To co przyciąga tu uwagę to niebieskie donice wypełnione kolorowymi kwiatami ciągnące się pasami wzdłuż bielejących ścian. Widać je na pierwszych zdjęciach artykułu. To maleńkie miasteczko chwali się atrakcjami z własną etykietką, jak na przykład oślimi taksówkami, jedyną w swoim rodzaju areną walki byków, najmniejszą na świecie fabryką czekolady, czy popularną kaplicą patronki miasteczka – Virgen de la Peña. To jedna z największych atrakcji Mijas Pueblo. Podczas niemalże każdej uroczystości całe miasto gromadzi się w tym mistycznym miejscu. Ta niezwykła kaplica została wydrążona w litej skale przez mnicha, brata Diego de Jesús María San Pablo w roku 1548. Wszystko zaczęło się w 1536 kiedy to dwoje dzieci zauważyło dziwne zachowanie gołębia, który codziennie uparcie siadał na tej samej skale. Zwróciło to uwagę chłopców do tego stopnia, że powiedzieli o odkryciu ojcu. Ten badając to miejsce odkrył, że skała była pusta w środku a podążając w głąb znalazł szereg obiektów religijnych i wizerunek Matki Boskiej nakazujący mu zbudowanie w tym miejscu kaplicy. W ciemnym wnętrzu do tej pory mieści się obraz patronki Mijas. W centrum miasteczka znajduje się wspomniana arena walki byków, która została wybudowana na życzenie i żądanie miejscowych w 1900 roku. Wejście na nią jest płatne 4 EURO. Jest bardzo charakterystyczna bo jako jedna z nielicznych zachowała biały kolor fasady, tak typowy dla miejscowości w południowej części Hiszpanii. Oprócz tego cechuje ją owalny kształt, bardzo nietypowy dla tego rodzaju budowli. Żeby tego było mało arena położona jest na skale. Arena była zamknięta w latach 1968-77. Od tego czasu w sezonie dość często organizowane są tu tradycyjne walki byków. Wokół miasteczka rozciąga się Mur Arabski z licznymi punktami widokowymi. Spacer deptakiem wzdłuż muru dostarczy sporo wrażeń wywołanymi wspaniałymi krajobrazami na rozciągający się do samego wybrzeża region. Najlepsze jest to, że ulegamy tu pięknu nie tylko białej architektury wewnątrz miasteczka, wspaniałemu, panującemu tu klimatowi, ale również tym właśnie krajobrazom z punktów widokowych, które należą do tych najpiękniejszych na całym wybrzeży Costa del Sol. Jednym z najważniejszych zabytków, o którym należy jeszcze wspomnieć jest znajdujący się w północnej części miasteczka, obok areny byków Kościół Niepokalanego Poczęcia. Powstał w latach 1541-65 na zgliszczach starego meczetu. Co ciekawe w nowej konstrukcji ocalałą wieżę meczetu wykorzystano jako dzwonnicę. Kościół został poświęcony i oddany do użytku w 1631 roku. W miasteczku znajduje się sporo restauracji oraz, co nas zaskoczyło dużo pizzerii. Tego w innych miasteczkach nie widzieliśmy, tzn., w takich ilościach. Oczywiście nie liczyliśmy, ale jak na taką małą miejscowość, udało nam się zauważyć około 5 pizzerii. Jedna z fajnym tarasem i pięknym widokiem na okolicę. Do Mijas można przyjechać autobusem z miejscowości Fuengirola, albo oczywiście i najlepiej wypożyczonym autem, które parkujemy na parkingu podziemnym zlokalizowanym przy wjeździe do miasteczka praktycznie bezpośrednio pod centralną częścią miasta. Parking nie jest drogi. Nie pamiętamy dokładnie ceny, ale parkując tam ponad 3 godziny byliśmy nawet zaskoczeni dość niską ceną. Z parkingu można wyjść na zewnątrz i wdrapać się schodami na centralny plac z oślimi taksówkami, gdzie znajduje się pomnik osła, przy którym Chińczycy robią sobie zdjęcia. W sumie to gdzie oni nie robią zdjęć…? Jeśli ktoś ma problem z wędrówką po schodach może skorzystać z windy, która wywiezie każdego z dna parkingu na samą górę, czyli na wspomniany Plaza Virgen de la Pena z oślimi taksówkami.
W Mijas zakończymy naszą wspaniałą wycieczkę szlakiem białych, andaluzyjskich miasteczek. Jeśli będziecie chcieli objechać cały Ruta de los Pueblos Blancos to musicie poświęcić na to hm, to zależy ile chcecie odwiedzić miasteczek. Jeśli wszystkie, wymienione pokazane na mapie to minimum 3…4 dni. Plus oczywiście osobno Ronda, na którą trzeba poświęcić indywidualnie pół dnia. Wydaje nam się jednak, że wystarczy wybrać sobie parę tzw. wizytówek i zobaczyć je w jeden dzień tak, jak to myśmy zrobili. Na mapce kolorem niebieskim pokazaliśmy wszystkie miasteczka, a czerwonym te, które udało nam się zobaczyć przejazdem lub zatrzymując się na dłuższy czas. Mijas z kolei można „zrobić w 2 godziny, ale radzimy oddać temu miasteczku trochę więcej czasu, bo tu jest naprawdę pięknie i klimatycznie. Na dodatek można w dobrej cenie kupić wyroby ze skóry, m.in. kurtki skórzane. Trzeba oczywiście się targować. Wyobraźcie sobie, że z pierwotnie przedstawionej ceny 220 EURO za damską kurtkę skórkową właściciel sklepu potrafił zjechać do poziomu 150 EURO. To dobra cena za tak dobrze, naszym zdaniem wyprawioną skórę kurtki.
Na koniec tradycyjnie zapraszamy na foto spacer po odwiedzonych miasteczkach. GALERIA.