ISLANDIA – najpiękniejsze atrakcje turystyczne; wyprawa: sierpień 2024
ISLANDIA – najpiękniejsze atrakcje turystyczne. Co to za miejsca?
To już nasz ostatni artykuł opisujący miejsca i emocje jakich doświadczyliśmy podczas podczas dwutygodniowej podróży po Islandii. Pokazujemy w nim pozostałe atrakcje turystyczne, o których nie rozpisaliśmy się we wcześniejszych relacjach, a które należy zobaczyć będąc w kraju ognia, lodu i wodospadów. Objeżdżając wyspę zawitaliśmy jeszcze do Parku Þingvellir, w którym oglądamy ryf dzielący płyty tektoniczne, na plażę Reynisfjara, która przewraca ludzi falami, do kanionu Fjaðrárgljúfur, gdzie Justin Bieber kręcił swój teledysk. Odwiedziliśmy dwie laguny lodowcowe: tą mniejszą Fjallsárlón oraz większą Jökulsárlón, po której pływaliśmy amfibią. Nie mogliśmy oczywiście pominąć Diamentowej Plaży, gdzie bryły wyrzucanego na brzeg oceanu lodu pięknie odznaczają się na czarnym piasku. Stokksnes to również podstawowy punkt programu zwiedzania Islandii, który nam nie umknął. Podobnie sprawa się ma z pięknym kolumnowym kanionem Stuðlagil, przy którym kwaterowaliśmy. Odwiedziliśmy też miasteczko Husavik, z którego mieliśmy wypłynąć na wieloryby. Cóż nie udało się z powodu złych warunków pogodowych. Nie mogliśmy sobie odmówić podjechania pod charakterystyczny kościółek Búðakirkja, fotografowany przez wszystkich fotografów odwiedzających Islandię. Na koniec dotarliśmy do plaży Ytri Tunga, gdzie plażują dzikie foki. Oczywiście kilka zaplanowanych miejsc wypadło nam z obiegu, a to za sprawą pogody, która na Islandii porządnie weryfikuje plany. Nie mniej jednak 90% planu ułożonego przed wyjazdem udało się zrealizować.
ISLANDIA – najpiękniejsze atrakcje turystyczne. WRAŻENIA
Islandia to kraj surowej i silnej natury, która generuje w człowieku bardzo dużo emocji, zarówno tych pozytywnych, kiedy podziwiamy piękne krajobrazy i cuda natury, jak również tych negatywnych, kiedy jadąc drogą nagle podmuch wiatru niemal zrzuca auto z drogi. Nie wspominamy już o przejazdach przez rzeki, przed którymi najpierw się zatrzymujemy, myślimy czy auto nie zatrzyma się w środku potoku bez szans wyjazdu, w końcu podejmujemy tą decyzję, że jedziemy i zobaczymy. Takie chwile przeżywaliśmy, które teraz wspominamy z uśmiechem. Każdy kto tu przybędzie będzie pod wrażeniem. Ważne jest, aby nie zniechęcić się zbytnio złą pogodą i zimnem. Tu ciężko jest usiąść z piwkiem na tarasiku naszego domku, bo nas albo zwieje, zmoczy, czy też wyziębi. Chociaż raz nam się udało posiedzieć około 40 minut po powrocie z lodowca, w dniu kiedy mieliśmy chyba najładniejszą pogodę. Jeśli nie straszne są dla kogoś takie warunki to Islandię naprawdę warto odwiedzić.
ISLANDIA – najpiękniejsze atrakcje turystyczne. WĘDRÓWKA
Zaczynamy od Thingvellir (Þingvellir). To zdecydowanie jedno z najciekawszych miejsc, które warto zobaczyć w Islandii. Czym jest? To Park Narodowy będący jednym, z trzech miejsc wpisanych na Listę UNESCO w Islandii. Dlaczego jest on tak popularny? Otóż właśnie tutaj znajduje się tzw. Ryf Oceaniczny (kontynentalny). Wytłumaczmy co to jest. Cała Islandia powstała dzięki rozchodzeniu się dwóch płyt kontynentalnych – Europejskiej i Północnoamerykańskiej. Zjawisko, które rozsuwa te płyty i oddala je od siebie, jednocześnie tworząc na ich granicy specyficzne pasmo górskie z ryftem (rodzajem doliny) na szczycie
nazywa się tutaj Grzbietem Śródatlantyckim, który biegnie – zgodnie z nazwą – środkiem Atlantyku, niemal od bieguna do bieguna. Ponad powierzchnię oceanu wystaje tylko w kilku punktach – na Islandii, Azorach i kilku mniejszych wyspach. Na Islandii najlepszym miejscem do obejrzenia tej oceanicznej doliny ryftowej wyniesionej ponad powierzchnię oceanu jest z właśnie Park Narodowy Thingvellir. A na czym skoncentrować się w Parku?
Almannagjá i Flosagja – to szczeliny tektoniczne wypełnione krystalicznie czystą wodą. Woda w Almannagja pochodzi z rzeki Oxara i wpada do szczeliny przez wodospad Oxararfoss. Przez Almannagja wiedzie jedna z głównych ścieżek parku – to właśnie tu możemy się tu przejść pomiędzy pionowymi ścianami ryftu kontynentalnego. Natomiast woda w szczelinie Flosagja pochodzi z odległego o ok. 50 km na północny wschód lodowca Langjökull. Tę szczelinę oglądamy raczej z góry.
Peningagjá – Szczelina Monet. To wschodnia część szczeliny Flosagjá, która otwiera się tu nieco i przechodzi pod mostem. Z mostu należy wrzucić monetę do wody i zadać sobie pytanie, na które nie potrafimy sobie odpowiedzieć. Jeśli monetę opadającą na dno utracimy z pola widzenia to odpowiedź brzmi NIE, jeśli uda nam się utrzymać ją wzrokiem do opadnięcia na dno, odpowiedź brzmi TAK.
Öxarárfoss – wodospad, o którym już wspominaliśmy w artykule o wodospadach. Położony jest w północnej części Parku, na rzece Oxara, wpadającej do Almannagja. Nie jest zbyt duży, ale bardzo ładnie przełamuje się przez skały ryftu.
Thingvellir jest nie tylko pomnikiem przyrody, ale także miejscem o znaczeniu historycznym i kulturowym. To właśnie w Thingvellir gromadził się Althing – islandzki parlament. Prawo głosu przy stanowieniu prawa mieli na nim wodzowie klanów, ale obserwować obrady mogli wszyscy mieszkańcy wyspy. To tu tworzono prawo i wymierzano najważniejsze kary. Althing jest najstarszym (ciągle działającym) parlamentem na świecie, bo jego pierwsze obrady miały miejsce już w 930 roku, a w Thingvellir odbywały się aż do roku 1799! Dopiero później zostały przeniesione do Reykjaviku. To także tutaj w 1000 r. naród islandzki porzucił Asatru, pogański system wierzeń staronorweskich, na rzecz chrześcijaństwa. I to również tu, prawie tysiąc lat później, bo w 1944 roku, Islandczycy ogłosili swoją niezależność od Danii i potwierdzili wybór pierwszego prezydenta.
No dobrze, czas na kilka praktycznych szczegółów. Cały Park nie jest zbyt duży, ale jeśli chcemy pospacerować wszystkimi ścieżkami w sąsiedztwie ryfu na rozlewiskach to może zając to nam trochę więcej czasu niż godzina. Na terenie parku znajduje się Centrum dla Zwiedzających, parkingi, kempingi i ogólnodostępne toalety. Za parkowanie na parkingach trzeba zapłacić (aktualnie sezon 2024 – 1000 ISK dla samochodów osobowych). Bilet parkingowy ważny jest na wszystkich parkingach parku, ale zwiedzając Thingvellir najlepiej zostawić samochód w jednym miejscu i przespacerować się po parku wkoło. Taka pętla to nie więcej niż 4 km. Można oczywiście skrócić sobie spacer tylko do ścieżki ryfem, co stanowi trochę mniej niż połowę całej długości pętli. Latem na wycieczkę do Thingvellir w zupełności wystarczą dobre adidasy (chodzimy po asfaltowych ścieżkach i trochę kładkami). Zimą naturalnie warto założyć obuwie chroniące przed poślizgnięciem.
Kolejna atrakcja turystyczna to Reynisfjara – plaża, na której fale przewracają, a nawet zabierają ludzi do oceanu. Piękno plaży i zarazem niebezpieczeństwo rodzące w każdym dreszczyk emocji przyciąga tutaj tłumy turystów. Plaża znajduje się nieopodal miasteczka Vik i Myrdal, na którą zjeżdża się z krajowej Jedynki drogą nr 215. Ta doprowadza już do płatnego parkingu, z którego wchodzimy bezpośrednio na plażę. Przy parkingu znajdują się toalety i mała gastronomia. Piękno miejsca nie okazuje się jedynie przez charakterystyczny czarny piasek, który przecież znajdujemy również na innych plażach Islandii. Wizytówką plaży są: okazały klif zbudowany z bazaltowych kolumn, grota skalna Hálsanefshellir wydrążona przez naturę właśnie w tym klifie oraz wspaniałe, wolnostojące, wynurzające się z oceanu przy brzegu skały Reynisdrangar. Zgodnie z legendą to zamienione w skały trolle.
A dlaczego Reynisfjara jest tak niebezpieczna? Jak zerkniemy na mapę to zauważymy, że całe południowe wybrzeże Islandii oblewane jest falami Atlantyku, na który jak spojrzymy w linii prostej to najbliższym lądem jest Antarktyda. Tak otwarta przestrzeń powoduje, że fale w tym miejscu są nieprzewidywalne. Podczas normalnego dnia fale są średnie i pozwalają na wejście na plażę. Jednak mówią, że co 10…15 fala, mimo, że na horyzoncie tego nie widać wchodzi głęboko na plażę. W takiej sytuacji każdy znajdujący się tu turysta zostaje podmyty chyba, że w porę zacznie uciekać. Nie jest to jednak takie łatwe, ponieważ fala idzie powoli, a my nawet nie spodziewamy się, że dojdzie do nas. Kiedy już jest blisko i wcale nie zwalnia zaczyna się „zabawa”. W tym momencie bierzemy nogi zapas i uciekamy. Nie jest to łatwe, bo czarny, lekko żwirkowy piasek dość odczuwalnie utrudnia nam bieg. Wtedy fala łapie nas za nogi, które grzęzną już w mokrym piasku, podczas gdy reszta ciała rwie do przodu. I to jest ten moment, kiedy przewracamy się na twarz haha. I co?
Jeśli woda jest płytka to jest to tylko przygoda. Jeśli jednak woda podmyje nas na poziomie kolan lub wyżej to nie ma co ukrywać, że może nas pociągnąć do oceanu. Tak to właśnie wygląda i nie jest to ściema. Aby zapobiec wypadkom porwania turystów przez ocean zainstalowano przed wejściem na plaże system informacji (alertu) kiedy można wejść na plażę, a kiedy nie. Kiedy wchodzimy na plażę z parkingu mijamy tablicę świetlną z trzema światłami. Zielony sygnalizator oznacza, że trzeba zachować ostrożność, ale można chodzić po całej plaży. Żółty, że nie należy wchodzić dalej, niż na wysokość ostatnich skał. Natomiast czerwony, że nie należy w ogóle wchodzić na plażę poza miejsce, w którym stoją sygnalizatory. Podczas naszej wizyty na plaży mieliśmy światło żółte, przy którym widzieliśmy jak co pewien czas fala podchodziła głębiej na plażę i przewracała ludzi.
Kolejnym miejscem, która warto odwiedzić w Islandii jest Fjaðrárgljúfur. Cóż to takiego? Otóż Fjaðrárgljúfur to nie tylko imponująca formacja geologiczna tworząca wspaniały, bajkowy kanion, ale także miejsce o bogatej historii i kulturze. Jest to obszar, który przez wieki przyciągał zarówno lokalnych mieszkańców, jak i podróżników z daleka. Kanion otoczony jest legendami i opowieściami, które nadają mu mistycznego charakteru. To jednak nie wszystko. W 2015 roku ukazał się teledysk kanadyjskiego piosenkarza Justina Biebera, do piosenki I’ll Show You, nakręcony w dużej mierze właśnie na terenie Fjadrargljufur. Po tym zdarzeniu napływ turystów do tego miejsca wymiernie się zwiększył. Kanion Fjaðrárgljúfur zachwyca swoją surową, a zarazem delikatną urodą. Strome ściany kanionu dochodzące do 100 m wysokości, porośnięte mchami i porostami, bajkowo kontrastują z krystalicznie czystą wodą rzeki płynącej na dnie wąwozu rozciągniętego na długości około 2 km.
Powstanie Fjaðrárgljúfur można datować na okres około 2 milionów lat temu, podczas ostatniej epoki lodowcowej. Wówczas obszar ten był pokryty grubą warstwą lodu która, poruszając się powoli, drążyła w skałach głębokie rysy i wąwozy. Z biegiem czasu, lodowiec zaczął się topić, a powstała woda lodowcowa płynęła przez teren, tworząc rzekę Fjaðrá. To właśnie ta rzeka, przez tysiące lat, kontynuowała pracę rozpoczętą przez lodowiec, rzeźbiąc kanion w miękkich skałach wulkanicznych. Ot i cała historia powstania wąwozu w skrócie. Wędrówka wzdłuż kanionu odbywa się wyznaczonym szlakiem pozwalającym obserwować go z góry. Na końcu mamy kładki widokowe, z których każdy chce zrobić sobie zdjęcie. Miejsce jest bardzo fotogeniczne, dlatego przybywa tu wielu fotografów. Najlepiej przyjechać przed wieczorem tak, aby doświadczyć tu zachodu słońca.
Szlak zaczyna się przy parkingu, do którego zjeżdżamy z krajowej Jedynki drogą F206. Droga szutrowa, ale spokojnie osobówką tu dojedziemy. Parking w sezonie 2024 był jeszcze bezpłatny. Jednak z uwagi na popularność miejsca pewnie nie długo to potrwa. Jak widać na zdjęciach pogoda podczas naszej wycieczki do tego miejsca była tragiczna. Zimno, wiało i padało. Nie było mowy o wykonaniu fajnej foty, jednak pomimo tego miejsce zrobiło na nas wrażenie, dlatego zdecydowanie zaliczamy je do naszego zbioru pt. Islandia – ciekawe miejsca haha.
Jökulsárlón – to podstawowy punkt programu zwiedzania Islandii. To nie tylko jezioro tworzone przez topniejący lodowiec Vatnajokull. To również wspaniała diamentowa plaża, na której znajdujemy piękne lodowe kryształy, które najpierw spływają ze wspomnianego jeziora lodowcowego do oceanu, a ten z kolei wyrzuca je na brzeg. Wisienką na torcie jest tu zwiedzanie Błękitnej Jaskini wydrążonej przez wody topniejącego lodowca. Takich jaskiń jest kilka i co roku zmieniają się one kształtem i trochę traktem, jednak ta jedna największa z uwagi na można powiedzieć powtarzalność spływających wód jest dostępna do zwiedzania. Zwiedzanie jaskini odbywa się tylko z przewodnikiem i tylko w okresie od października/listopada do marca.
Wtedy lodowa konstrukcja jest najsilniejsza. W miesiącach późno wiosennych i letnich istnieje niebezpieczeństwo obsuwania lub zawalenia się lodu, dlatego jaskinie są nieczynne dla ruchu turystycznego. Stąd też będąc w sierpniu musieliśmy się obejść smakiem ze zwiedzania pięknych, mieniących się błękitem lodowych zamków zbudowanych przez naturę. Pozostałe dwa miejsca jednak zwiedziliśmy i zobaczyliśmy w pełni z ogromną satysfakcją. No dobrze, teraz może trochę szczegółów. Jezioro Jökulsárlón jest najgłębszym jeziorem na Islandii z głębokością 248 m. Jego powierzchnia to 18 km². Na jeziorze pływają ogromne góry lodowe, które zbudowane są z ponad 1000 letniego lodu.
Laguna Jökulsárlón łączy się z oceanem i składa się z wody morskiej i słodkiej. To właśnie połączenie tworzy niepowtarzalny kolor wody. Laguna wraz z wejściem na plażę znajdują się praktycznie na drodze nr 1. Mamy tu dwa parkingi, jeden przy lagunie, drugi przy zejściu na Diamentową Plażę. Parkingi są oczywiście płatne (PARKA), jednak płacimy tylko raz wjeżdżając za pierwszym razem w ciągu dnia na jeden parking. Przy zmianie parkingu system nie obciąża nas drugą płatnością. To uczciwe, więc spokojnie możemy sobie przejechać autem na drugą stronę drogi, jeśli nie chcemy tracić czasu na przejście pieszo wzdłuż kanału łączącego jezioro z oceanem. Czy można obejść lagunę w koło?
Oj raczej nie. Są tu oczywiście ścieżki w obie strony patrząc od parkingu, jednak dość szybko kończą się i trzeba wracać do punktu startu. Po jeziorze można jednak pływać i to na trzy sposoby. Ten najbardziej indywidualny to kajak. Drugi sposób to motorowymi pontonami (Rib’ami) i trzeci, chyba najbardziej komfortowy to rejs amfibią trwający około pół godziny. Na taki właśnie rejs sami zdecydowaliśmy się i nie żałujemy. TUTAJ można zorientować się w cenach i wykupić on-line rejs, który będzie nam odpowiadał.
Podczas rejsu przewodnik opowiada o powstaniu laguny, w międzyczasie podpływa jego kolega małą łódką podając mu bryłę lodową, aby pokazać jak wygląda nieskazitelnie czysty lód. W naszym przypadku kolegą był pracujący tam nasz rodak Michał. Rejs kosztował nas 6.900 ISK / os, co stanowi wartość ok. 270 zł. Czy to drogo? Cóż, wydaje nam się, że jak na Islandię cena nie zabija, więc warto. Na pokładzie amfibii dostajemy kapoki oraz krótki instruktarz, dlatego należy stawić się na około 20…15 minut przed wyznaczonym godzinowo rejsem.
Po około 30 minutach przyjemności pozostaje nam krótki spacer brzegiem laguny. W tym dniu byliśmy w czasie zmiany kwater i mieliśmy spory kawałek drogi jeszcze przed sobą, stąd też dość szybko przejechaliśmy na parking przy Diamentowej Plaży, aby posmakować tamtejszego piękna natury. Warto tu przejechać jeszcze na trzeci, bezpłatny parking po drugiej stronie kanału i tam przejść plażą robiąc slalom między lodowymi kryształami porozrzucanymi na czarnym piasku.
Jest pięknie. Z tej strony mamy mniej ludzi co jest zdecydowanie na plus. Przy płatnym parkingu ludzi jest tyle, że aż trudno cyknąć zdjęcie bez nikogo w tle kadru haha. Odwiedzając jezioro Jökulsárlón możemy zjechać na mniejszą, bardziej kameralną lagunę Fjallsárlón leżącą ok. 10 km na zachód od Jokulsarlon. Pomimo, że laguna ta jest sporo mniejsza od Jökulsárlón to jej atrakcyjność już nie jest aż tak mała.
A to dlatego, że spacerując jedną stroną jeziora obserwujemy w niedużej odległości czoło lodowca. To zdecydowanie na plus, bowiem na Jökulsárlón nie mamy takiej możliwości chyba, że podpłyniemy małą, szybką łodzią Rib’em bliżej brzegu z lodowcem. Tutaj mamy parking nieodpłatny, małą przystań z gastronomią i toaletami. Do Fjallsárlón zjeżdżamy z drogi nr 1 w prawo jadąc od Jökulsárlón.
Wspominając o atrakcjach turystycznych Islandii nie możemy pominąć Stokksnes. Miejsce to jest szczególnie uwielbiane przez fotografów. Przemieszczając się do naszej kolejnej kwatery przy kanionie Studlagil, Stokksnes był naszym drugim przystankiem po Lagunie Jökulsárlón i Diamentowej Plaży. A co to takiego ten Stokksnes? Otóż to niezwykle atrakcyjny krajobrazowo przylądek na południowo-wschodnim wybrzeżu Islandii , w pobliżu miasta Hofn i Hornafjördur. Wspaniały, a wręcz nieziemski krajobraz buduje się tutaj za sprawą charakterystycznej góry Vestrahorn. Spektakularnie komponuje się ona z czarną plażą i nazwijmy to takimi czarnymi wydmami, charakteryzującymi się niewielkimi pagórkami pokrytymi dość ubogą roślinnością, ale dodającą temu miejscu odrobiny życia.
Jeśli dojedziemy na koniec przylądka, ale jeszcze przed latarnią krajobraz z Vestrahorn górującym nad Stokksnes wbija w ziemię. Vestrahorn to masyw z trzema najwyższymi szczytami: Leitishamar (650 m n.p.m.), Teitsbrekkutindur (674 m n.p.m.) i Klifatindur (847 m n.p.m.). Chociaż to Klifatindur jest wyraźnie najwyższy, to historycznie jako Vestruhorn określany był szczyt najbliższy oceanu – Leitishamar – i odchodzący od niego na północny wschód (wzdłuż brzegu) grzbiet Kastarfjall. Wysokości mogą nie robić wrażenia na papierze, ale ten masyw „startuje” wprost z oceanu i wznosi się bardzo stromymi zboczami, więc gdyby się tam wspinać to z pewnością dałby w kość.
W przeciwieństwie do większości gór na Islandii jest on zbudowany z bogatej w żelazo i magnez skały gabro. Taka skała w inny sposób poddaje się erozji skalnej, a dzięki temu Vestrahorn ma charakterystyczny ciemny kolor i stromy, nieco „poszarpany” wygląd. Z uwagi na ukształtowanie terenu u stóp masywu oraz samego jego kształtu miejsce wspaniale „pracuje” na fotografiach przy zachodzie słońca, które muska światłem czubeczki pagórków na tych „islandzkich wydmach”.
Jak dojechać do Stokksnes? Bardzo łatwo! Jadąc od strony Hofn krajową jedynką musimy skręcić na łuku drogi w prawo w wąską, jeszcze nie szutrową drogę, która na początku prowadzi równolegle do głównej drogi nr 1. Mamy tu drogowskaz na Stokksnes, więc trudno nie trafić. Drogą tą jedziemy do małej kafejki Viking, w której jesteśmy zobligowani zakupić bilet wjazdu na półwysep. Nota bene, to jedna z niewielu kafejek, gdzie możemy się napić kawy z ekspresu, a nie z termosu. Niestety lub stety ten cypel jest własnością prywatną, więc trzeba zapłacić za wjazd, ale nie są to duże pieniążki. Dostajemy w kawiarence kartę, którą przykładamy do czytnika przy szlabanie, który otwiera się automatycznie, a my wjeżdżamy już na drogę do Stokksnes.
Mniej więcej w środku tej drogi mamy parking, z którego możemy wejść na te charakterystyczne wydmy oraz dalej ścieżką i kładkami dojść do skansenu wioski wikingów. Jadąc dalej dojeżdżamy do końcowego parkingu, z którego w jedną stronę możemy zejść na plażę i tam oddać się dłuższemu spacerkowi lub w drugą stronę, na klify gdzie znajduje się latarnia morska i również przejść daleko wzdłuż wybrzeża. Nie ukrywamy, że nie mieliśmy czasu dłużej pobyć w tym miejscu. Brakowało nam wędrówki wzdłuż plaży z widokiem na masyw Vestrahorn i to przy zachodzie słońca. No trudno, miejscówkę w każdym bądź razie odwiedziliśmy i nie żałujemy. Polecamy każdemu.
Stuðlagil to kolejna super atrakcja turystyczna Islandii. Kanion Studlagil znajduje się w północno-wschodniej Islandii w dolinie lodowcowej Jökuldalur. Tuż przy zejściu schodami do punktu widokowego znajduje się kamping z kilkoma małymi bungalowami, w których udało nam się złapać zakwaterowanie na dwie noce. TUTAJ podajemy link, pod którym można się zorientować w temacie noclegów. To dobre miejsce na zwiedzanie kanionu oraz przejazd pod wodospad Hengifoss. Obie atrakcje zaliczamy w jeden dzień, by następnego ruszyć dalej. No dobrze, ale dlaczego kanion Studlagil jest nazywany perłą wschodniego regionu Islandii? To zapewne ze względu na imponujące bazaltowe kolumny, które w połączeniu z charakterystycznym kolorem rzeki i oczywiście odpowiednią pogodą tworzą spektakularny klimat. Czasem słyszy się, że miejsce jest przereklamowane. Cóż, wydaje nam się, że jest to spowodowane tym, że zdjęcia kanionu w Internecie wywołują bardzo duży zachwyt. I jest to rzeczywiście prawda pokrywająca się w rzeczywistości.
Jednak sam kanion jest bardzo krótki. Każdemu wydaje się, że to spory wąwóz, którym można sobie powędrować, a tak niestety nie jest. W tym momencie następuje rozczarowanie i pomimo naprawdę spektakularnego widoku wewnątrz kanionu każdy stwierdza, że to trochę za mało. Nie ukrywamy, że nas to uczucie też dopadło, ale z racji tego, że mamy już doświadczenia i wnioski z oglądania zdjęć w internecie wizyta w kanionie nie rozczarowała nas aż tak bardzo. Miejsce piękne, jednak nie należy nastawiać się, że będziemy je oglądać godzinami wędrując kanionem. No dobrze, naszym zdaniem jeśli ktoś przybywa do Islandii na min. 10 dni i objeżdża wyspę to powinien tu podjechać.
Patrząc na zdjęcia w necie z pewnym dystansem z pewnością nie zawiedzie się stykając się z tym miejscem w rzeczywistości. Kilka słów o Studlagil. Jest to stosunkowo nowa atrakcja Islandii, ponieważ jeszcze w 2009 roku nie była możliwa do zwiedzenia. Dopiero po wybudowaniu elektrowni wodnej Kárahnjúkavirkjun, czyli kiedy bieg lodowcowej rzeki Jökli częściowo został przekierowany do nowego zbiornika Hálslón, kanion Studlagil, dzięki spadkowi poziomu wody, został odsłonięty. Turyści jednak wcale tak szybko nie odkryli tego miejsca. Głośno zrobiło się o nim dopiero w 2017 roku, kiedy nieistniejąca już dziś islandzka tania linia lotnicza WOW, opublikowała materiał promujący właśnie to miejsce, wtedy ruch turystyczny wymiernie się podniósł. Bodowa kanionu? Kanion Studlagil odsłania krajobraz, który jest dziełem zarówno aktywności wulkanicznej, jak i działalności lodowcowej.
Po jego obu stronach znajdują się potężne, wysokie na 30 m słupy bazaltowe, które ciągną się wzdłuż ścian kanionu. Słupy bazaltowe są efektem szybkiego schładzania się lawy, która jest bogata w żelazo i magnez. W momencie kurczenia się lawy powstają pięciokątne, sześciokątne i ośmiokątne kolumny, a w Studlagil są one wspaniale odsłonięte. Dodatkowym walorem kanionu jest kolor wody. Fotografie kanionu Studlagil często prezentują rzekę w kolorze niebiesko-zielonym, co dodaje temu miejscu jeszcze więcej uroku.
To widać również i na naszych fotkach. Jednak w rzeczywistości nie jest to reguła i równie często przez kanion przepływa mętna, szara woda, czyli nie tak atrakcyjna, jak na rozpowszechnionych w sieci fotografiach. Kolor wody rzeki Jökla w części Studlagil zależy od stanu wody, który uzależniony jest od pory roku. Przed wybudowaniem elektrowni, rzeka na całym odcinku miała charakterystyczny dla rzek lodowcowych kolor szaro-brązowy, natomiast dzięki jej istnieniu i częściowego przekierowaniu jej biegu, latem, gdy stan wody w Studlagil jest niski, rzeka robi się bardziej krystaliczna i nabiera kolory z naszych fotografii.
Jak najlepiej zwiedzać Studlagil i jak tam dojechać? Przedstawiamy naszą propozycję. Wspomniany wcześniej punkt widokowy z kampingu gdzie mieliśmy noclegi nie jest atrakcyjnym miejsce na oglądanie kanionu. Aby ulec jego urokowi należy zobaczyć go z przeciwległej strony. Ale jak tam się dostać? Otóż bardzo łatwo. Znajdując się na krajowej Jedynce nieopodal miasta Fellabær kierujemy się na zachód w kierunku Husavik. W pewnym miejscu, za wodospadem Rjúkandi skręcamy w lewo w drogę nr 923. Chwilę dalej na rozjeździe skręcamy jeszcze raz w lewo – to droga terenowa, aczkolwiek w tym miejscu już asfaltowa. Drogą tą jedziemy do widocznym po lewej stronie zabudowań. Jest tam też, przeważnie nieczynna, ale widoczna mała knajpka. W tym miejscu należy skręcić w lewo i jechać po prostu do końca drogi, gdzie znajduje się oczywiście płatny parking.
Po drodze przejeżdżamy wąskim mostem, przy którym znajduje się również mały parking, ale tu nie parkujemy. Auto zostawiamy na końcowym, płatnym parkingu gdzie znajdują się toalety i mała gastronomia. Stąd czeka nas wędrówka, w której pokonujemy dystans około 2,5 km. Po drodze mijamy wodospad Stuðlafoss z progami zbudowanymi z bazaltowych kolumn. Dalej idziemy już wzdłuż kanionu, ale w części mało atrakcyjnej. W końcu dochodzimy już do tej części z kolumnami. Widać tutaj jak buduje się ścieżka widokowa po drugiej stronie kanionu z balkonami widokowymi.
Ciekawe kiedy szlak ten będzie otwarty dla turystów. Na ten moment wędrujemy wschodnią stroną kanionu i dochodzimy w końcu do miejsca, w którym wąwóz jest fotografowany. Turyści niczym szarańcza starają się wejść wszędzie. Nie ukrywamy, że my też haha. Przy zejściu na dno kanionu trzeba bardzo uważać, bo schodzi się po śliskich wąskich ścieżkach i kamieniach. Ścieżka bezpośrednio do tego miejsca z kolumnami oblewana jest wodą ze strumienia. Tu trzeba bardzo uważać, aby nie spłynąć w ślizgających się butach do rzeki. Zachowując najwyższą ostrożność wchodzimy w tą najpiękniejszą część kanionu. Oj w tym miejscu robi wrażenie.
Pomimo, że miejsce to nie jest okazałe obszarowo to i tak spędziliśmy tu chyba dobre 40 minut starając się wejść w każdy zakamarek. W końcu pozostało nam zrobić w tył zwrot i wrócić do auta, by przejechać do kolejnej atrakcji, jaką był wspomniany wodospad Hengifoss. Ostatnie spojrzenie ze szlaku na kanion oraz wodospad i pożegnaliśmy się z Studlagil.
Na trasie do naszej kolejnej kwatery w miejscowości Laugar jest jeszcze sporo atrakcji takich jak Obszar geotermalny Hverir, który opisaliśmy w odrębnym poście TUTAJ, piękny wodospad Dattifoss, który również odwiedziliśmy i opisaliśmy w artykule o wodospadach TUTAJ. Nie udało nam się jednak odwiedzić pseudokraterów Skútustaðagígar przy jeziorze Myvatn z uwagi na fatalną pogodę. Może Wam się uda. Następnego dnia podjechaliśmy do Husavik, gdzie mieliśmy wykupiony rejs łodzią na obserwację wielorybów. Niestety i tu pogoda zepsuła nam szyki, bowiem rejs odwołano z uwagi na złe warunki atmosferyczne. Pozostało nam pospacerować po miasteczku.
Nawet chcieliśmy zajrzeć na tutejsze termy, które choć nieduże to bardzo urokliwe, ze względu na piękny widok na ocean rozciągający się z basenów. Byliśmy, ale przy temperaturze 6 stopni i mżawce odechciało nam się kąpieli. W ten sposób wybraliśmy się na zaplanowane wodospady, które opisujemy we wspomnianym już artykule o wodospadach. Ostatnimi atrakcjami, o których warto wspomnieć, a o których jeszcze nie napisaliśmy to fotografowany przez wszystkich samotny kościółek Búðakirkja oraz plaża fok Ytri Tunga. Kościółek Búðakirkja znajduje się na zachodnim cyplu Islandii Snaefellsnes, tuż przy drodze nr 54, z której skręcając w boczną drogę nr 574, po czym w lewo w kierunku Budir docieramy do kościółka. Czarny, drewniany kościół Búðakirkja jest pozostałością po dawnej gminie Búðir.
Wyróżnia się wyjątkowo estetycznym wyglądem oraz dość niezwykłą historią powstania. Kościół jest obiektem zabytkowym należącym do Muzeum Narodowego Islandii, ale znajduje się pod opieką parafii Búðir. Ma on dość niezwykłą historię. Pierwszy kościół w tym miejscu powstał w roku 1703. Niestety został później zniszczony, a lokalna parafia w 1816 r. – zlikwidowana. Jednak jedna z parafianek – Steinunn Sveinsdottir postawiła sobie za cel odbudowę lub postawienie tu nowego kościoła. Jej prośby były jednak odrzucane przez zwierzchników Kościoła Islandzkiego i zgodę na budowę uzyskała dopiero na dworze królewskim w 1848 roku. Kościół w końcu został zbudowany. Steinunn po śmierci została pochowana na przykościelnym cmentarzu. W latach 1984-87 kościół został zrekonstruowany i ponownie poświęcony.
Ytri Tunga – plaża z fokami znajduje się nieopodal naszego kościółka. Można te dwie atrakcję zaliczyć w ciągu 1,5 godziny. Ytri Tunga to miejsce, gdzie foki często wylegują się na skałach. Z uwagi na fakt, że przybywa tu codziennie sporo ludzi zwierzęta przyzwyczaiły się do ich obecności i nie płoszą się, pozwalając podejść turystom nawet na odległość około 10 metrów. Dla takiej chwili warto tu zjechać i trochę się przespacerować. Docieramy tu bardzo łatwo zjeżdżając z drogi nr 54 za kierunkowskazem do Ytri Tunga. Sprawnie docieramy na parking, za który musimy zapłacić. Zostawiamy tu bolida i idziemy spacerkiem do wybrzeża oglądać foki.
Wizyta na półwyspie Snaefellsnes należała już do naszych ostatnich podczas całej nasze islandzkiej przygody. Kolejny dzień był już dniem naszego powrotu do domu. Islandia pożegnała nas budząc wulkan na półwyspie Reykjanes, który nie omieszkaliśmy odwiedzić. Dobrze, że lot mieliśmy wieczorem, więc do wulkanu spokojnie mogliśmy podjechać i trochę poobserwować. Można powiedzieć, że była to taka wisienka na torcie.