Czeska Szwajcaria Hrensko. Wyprawa: sierpień 2016
Czeska Szwajcaria – DLACZEGO TU…?
Prawczicka Brama to cel, który wędrował za nami już od około 2 lat. Ta największa w Europie skalna brama zbudowana przez naturę pojawiała się w wielu przeczytanych przez nas artykułach o tematyce turystycznej u naszych czeskich sąsiadów. Wszędzie zachwalana i wszędzie podziwiana, więc nie było możliwości, abyśmy ją odpuścili. To skalne monstrum, to jednak nie wszystko. W jej sąsiedztwie znajdują się dwa urokliwie wąwozy: Edmunda i Dziki, o których również sporo dobrego przeczytaliśmy. Trzy ciekawe atrakcje w jednym miejscu to już argument, aby wyjechać tam na weekend.
Czeska Szwajcaria – WRAŻENIA
Wystarczyła jedna sobota, aby wyjść do Prawczickiej Bramy, zejść w dół i przejść oba wspomniane wąwozy Edmunda i Dziki. Pomimo, że odwiedziliśmy już kilka miejsc w Czechach to te okazały się prawdziwym hitem. Do tej pory na pierwszym miejscu królował Adrszpach, teraz dwa zwiedzone wąwozy zrobiły na nas podobne ogromne wrażenie. Gdyby nie przygotowane wiszące kładki nad wodą to można by powiedzieć, że ręka ludzka nic tam jeszcze nie tknęła. Sama natura i jej piękno. Spacer na skraju skał, często też pod nimi i zawsze nad płynącą dziką rzeką Kamenice dostarcza sporo emocji wywołanych pięknem tych miejsc. Wcześniej “zaliczona” Prawczicka Brama również przytrzymała nas swoim pięknem na górze prawie godzinę. Naszym głównym celem była właśnie Brama, ale chyba odrobinę większe wrażenie zrobiły na nas dzikie wąwozy, w których nie tylko spacerujemy pieszo, ale również płyniemy łódkami tam, gdzie nie ma kładek. Ech, opisując te wrażenia wszystko się przypomina i aż chce się tam wrócić.
Czeska Szwajcaria – ZWIEDZANIE
Na początek kilka cennych informacji o miejscach, do których zmierzamy. Brama Prawczicka (cz. Pravčická brána) to wyjątkowa atrakcja przyrodnicza, będąca największą naturalną bramą skalną w Europie. Jest to najpiękniejsza formacja skalna w Szwajcarii Czeskiej, która stała się symbolem całego regionu. Brama ma 26,5 m rozpiętości łuku u podstawy, 16,0 m wysokości otworu, od 7 do 8 metrów szerokości otworu u podstawy, 3,0 m grubości stropu w najcieńszym miejscu, a jej szczytowa płyta leży na wysokości 21m od jej podstawy. Formacja skalna składa się tak naprawdę z dwóch skał. Jedna z nich to słup tworzący zewnętrzną podporę stropu, natomiast druga to masyw skalny wraz ze stropem Bramy. Dzięki temu Brama jest odporna na sezonowe zmiany temperatury, które mogłyby zniszczyć formację. Brama Prawczicka znajduje się w Północnych Czechach, 15 km na północ od miasta Děčín. Najbliżej położonymi miejscowościami, będącymi jednocześnie miejscami wypadowymi na trasy turystyczne są Hřensko, w którym kwaterowaliśmy oraz Mezní Louka. Po dojeździe na miejsce samochód trzeba zostawić na parkingu w Hřensku (płatny parking znajduje się za Restauracją Klepáč) lub dojechać na parking w Mezní Louce (obok Hotelu Mezní Louka). Są to dwa punkty wyjścia wycieczek do Bramy Prawczickiej. Poza tymi miejscami istnieje surowy zakaz parkowania !!!
I tak w piątek zaraz po pracy ruszyliśmy do Hrenska, ponieważ wydawało nam się to miasteczko najlepsze na kwaterę. Zarówno Hrensko jak również Mezní Louka nie są dużymi miejscowościami, ale oba posiadają całkiem fajnie rozwiniętą bazę noclegową. Pomimo to radzimy, szczególnie w sezonie zabookować sobie kwatery kilkanaście dni przed przybyciem. Sami korzystaliśmy, zresztą już nie pierwszy raz z pomocy biura Interhome, które ma w tym regionie bardzo fajne propozycje na kwatery. Podróż nie trwała długo pomimo ulewy jaką przejechaliśmy. Cieszyliśmy się, że po przybyciu do celu deszczu już nie było, a słońce zaczynało jeszcze całkiem przyjemnie przygrzewać. Cóż, weekend czas zacząć wieczornym, czeskim piwkiem i dobrą kolacją w małym urokliwym centrum Hrenska. Podobało nam się. Rano zeszliśmy prawie jako pierwsi na śniadanie, aby mieć jak najwięcej czasu na zapowiadający się bardzo ciekawie dzień. Parę minut po 9.00 staliśmy już na przystanku, aby spokojnie podjechać sobie do początku czerwonego szlaku do Prawczickiej Bramy. Na mapce widać zaznaczone przystanki autobusowe oznaczeniem “BUS”. Udając się na szlak z Hrenska warto podjechać, a nie maszerować wzdłuż drogi pieszo do przystanku Prawczicka Brama (to ten trzeci od Hresnka). Stąd dopiero zaczynamy podchodzić. Spokojnie trasa nie jest wyczerpująca. Powiedziałbym bardzo przyjemna. Na mapce widać długość poszczególnych odcinków i czas potrzebny do ich pokonania. Idziemy cały czas przez las, mijając czasami skalne wypusty. To zdecydowanie urozmaica spacer. Po około 40 minutach docieramy do charakterystycznych zawijasów przez naszym celem. Mijamy znak, pokazujący naszą drogę powrotną w kierunku Mezní Louki i ciągniemy już bezpośrednio w górę do Prawczickiej Bramy. W pierwszej kolejności ukazuje nam się pałacyk Sokole Gniazdo, w którym znajdziemy restaurację. Jak już to zobaczyliśmy to rzecz jasna przyspieszyliśmy kroku. Po chwili całkiem z dołu ujrzeliśmy naszego kolosa – Prawczicką Bramę. Trochę słabo było widać wszystko, ponieważ pod słońce. Szkoda, bo zdjęcia nie wyszły. Tak to jest jak się idzie tu przed południem. Idziemy dalej. Aby wejść pod samą bramę musimy przejść od tyłu zabytkowego pałacyku i stamtąd wejść na plac pod bramą oraz na ścieżki prowadzące do punktów widokowych. Wchodząc na tyły Sokolego Gniazda ukazała nam się budka z biletami. Tak, tak za wejście pod bramę trzeba zapłacić 75 koron od osoby dorosłej. Nie ma lekko, pieniądze na stół i wchodzimy. Pchamy kolanami bramkę i kierujemy się w prawo do centralnego punktu pod Bramą. Tu widzimy jacy jesteśmy mali. Formacja robi wrażenie. Szkoda, że pałacyk trochę straszy. Niestety nie jest odremontowany. A przydałoby się, bo to kawał tutejszej historii. Pałacyk został zbudowany w 1881 roku przez właściciela posiadłości, księcia Edmunda Clary-Aldringena w miejscu chatki z kory dębowej, która służyła jako wyszynk. Sokole Gniazdo powstało w niespotykanym dotąd na tym terenie stylu alpejskim. Budowa pałacyku trwała cały rok. Biorąc pod uwagę jego rozmiary oraz trudny dostęp do placu budowy, został zbudowany w rekordowym tempie – jak na ówczesne czasy. Kilka lat później, w bliskim sąsiedztwie pałacyku, na skalnych tarasach postawiono poręcz. Wkrótce po zakończeniu budowy restauracji za wejście do kompleksu zaczęto pobierać opłaty, które obowiązują do tej pory. Początkowo pałacyk był wykorzystywany jako miejsce zakwaterowania dla ważnych gości tutejszego rodu Clary-Aldringen. Teraz niestety budynek jest zbyt zaniedbany, aby prowadzić tu hotel. Funkcjonuje jedynie wspomniana restauracja z pierwotnym, drewnianym zdobieniem ścian i sufitu z oryginalnymi malowidłami. W restauracji nie omieszkaliśmy spocząć przy kawie i oczywiście małym …, zaraz wyjdzie, że jestem uzależniony od piwa. Ale przecież w Czechach piwo to napój chodzący, więc tu nic mi nie grozi. Kawa nadspodziewanie smaczna. Piszę nadspodziewanie bo zrobiona tradycyjnie, czyli niby po turecku. Z pewnością nie była to jakaś marketowa kawa; bardzo nam smakowała. Tu nie mają ekspresu, oferują tylko kawę po turecku i rozpuszczalną (rozpustną). Kawowe pół godzinki dobiega końca, więc startujemy na tarasy widokowe, które koniecznie trzeba zaliczyć, ponieważ właśnie z nich możemy podziwiać całą Bramę Prawczicką lub delektować się wywierającymi niezapomniane wrażenie widokami na bliższą i dalszą okolicę. Niektóre z tarasów widokowych znajdują się kilkadziesiąt metrów ponad podstawą Bramy. Z nich najlepiej widać to monstrum. Do tarasów podchodzimy szeregiem wąskich schodów i chodników skalnych, co też stanowi pewną atrakcję. Schodów jest sporo do pokonania, ale spokojnie, bez stresu, nie powoduje to przeciążenia układu krążenia. Doczytaliśmy się, że kiedyś można było wejść na strop Bramy, ale w 1980 roku z uwagi na przybywające coraz większe rzesze turystów wejście to zamknięto. Z jednej strony dobrze, ale z drugiej szkoda. Ale gdyby się ten cud natury miał zawalić, to lepiej nie obciążać go ciężarem przepływających tędy tłumów. I tak spędziliśmy pod bramą i ponad nią około godziny, po czym ruszyliśmy w kierunku naszych wąwozów. Pogoda rano nie była pewna, ale z upływam dnia pojawiało się coraz więcej słońca. Druga część szlaku choć lżejsza, bo z góry to jednak trochę dłuższa. To nam jednak nie przeszkadzało, ponieważ prowadziła lasem znów przy imponujących skałach. Po około godzinie marszu zeszliśmy do Mezni Louki. Zaraz przy szlaku znajduje się kompleks restauracji, w których można się posilić. Zastała nas już pora obiadowa, więc skorzystaliśmy z menu jednej z nich poświęcając przy tej okazji około 30 minut na mały odpoczynek. Druga część sobotniego spaceru zaczyna się na niebieskim szlaku z Mezni Louki w kierunku wąwozów Dziki i Edmunda,
gdzie z koloru niebieskiego przeskakujemy na żółty. Na początku idąc niebieskim szlakiem przez piękny las po około 20 minutach dochodzimy do skrzyżowania ze wspomnianym żółtym szlakiem. Tutaj pomimo, że wąwozu z rzeką Kamenice jeszcze nie widać trzeba skręcić w prawo. Dopiero po około 5 minutach docieramy do tego tajemniczego świata z krystalicznie czystą wodą, wysokimi skalnymi ścianami porośniętymi mchem gdzie panuje anielski spokój. Takie są właśnie wąwozy Edmunda i Dziki. Idąc od strony Mezni Louki wchodzimy najpierw do wąwozu Dziki, który jest nieco krótszy od wąwozu Edmunda. Jest on za to bardziej porośnięty, sprawiający wrażenie rzeczywiście bardziej dzikiego. Maszerując wzdłuż rzeki przechodzimy kładkami przytwierdzonymi do pionowych i wysokich na 150m skał. Oj sama przyjemność. Panuje tu specyficzny, tajemniczy klimat trochę jak z innego świata. Nie przypuszczaliśmy, że takie miejsca istnieją w naszej nowoczesnej Europie. Po kilkunastu minutach spaceru dochodzimy do przystani. Tak dokładnie, do przystani. W niektórych miejscach nazywanych cieśninami nie ma przejścia, tzn. nie ma ścieżki, nie ma kładek, ale są łódki. To kolejna atrakcja tego Parku. Cieśnina w wąwozie Dzikim ma około 250m i pokonujemy ją łódką wieloosobową ze sternikiem, które napędza ją długą tyczką, podobnie jak flisacy na Dunajcu. Tu jednak woda jest o wiele spokojniejsza. Za przepłynięcie tej cieśniny musimy zapłacić 60 koron od osoby dorosłej. Nie ma co, trzeba płacić. Na łódkę trzeba było poczekać grzecznie w kolejce. Transport przewozi ludzi w obie strony, tzn. zabiera ludzi wędrujących z Hrenska do Mezni Louki i tych do Hrenska, czyli nas. Jak już wsiedliśmy do łódki to tamtejszy “flisak” zaczął opowiadać o szczegółach tego dzikiego miejsca tj. jakie zwierzęta tu zamieszkują, jaka roślinność występuje i kilka zdań o skałach. Część “flisaków” przekazuje te dane w trzech językach: czeskim, niemieckim i angielskim. Ten nasz mówił wyjątkowo tylko po czesku. Może dlatego, że w łódce była mocno przeważająca większość Czechów. Kilkunasto minutowy spływ działa bardzo kojąco na nerwy, oboje z Elą czuliśmy w tym czasie ogromną błogość, jeśli można tak powiedzieć. Ale koniec dobrego, trzeba wysiadać. Idziemy dalej mijając piękne zarośnięte skały. Po około 10 minutach dochodzimy do mostku, przy którym znajduje się skrzyżowanie ze szlakiem zielonym prowadzącym do pensjonatu Na Vyhlidce i dalej do Meżni Louki. Tutaj idąc dalej prosto żółtym szlakiem wąwóz Dziki zamienia się w wąwóz Edmunda. Nazwa tego kanionu pochodzi od jego propagatora, Księcia Edmunda Clary-Aldringena, który pod koniec XIX wieku postanowił udostępnić zwiedzającym zamknięty do tej pory teren. Przy wsparciu Hreńskiego Towarzystwa Górskiego Szwajcarii Czeskiej, od 1890 roku zaczęto budować kładki, ścieżki i przejścia tunelowe w skałach, co umożliwiło zwiedzającym poznanie tego urokliwego zakątka. Jednak, ze względu na pionowe ściany „wpadające” bezpośrednio do wody, nie wszędzie można było wytyczyć piesze szlaki turystyczne. Te fragmenty malowniczego kanionu nadal są niedostępne dla pieszych i podobnie jak w wąwozie Dzikim pokonujemy je łodziami. Z uwagi na to, że ten odcinek cieśniny jest nieco dłuższy będziemy musieli zapłacić nieco więcej, czyli 80 koron od osoby dorosłej. Do przystani dzieli nas jeszcze 20 minutowy spacer pod zwisającymi nad kładkami skałami. Coś nieprawdopodobnego. W tym wąwozie jest jeszcze więcej takich skalnych nawisów, poza tym w niektórych miejscach znajdują się krótkie skalne przejścia tunelowe. Uwaga! Nie są oświetlone. Tu może się przydać telefon z latarką. Ale spokojnie, to bardzo krótkie odcinki. Ekscytując się walorami miejsca nawet nie zwróciliśmy uwagi, że znaleźliśmy się już przy drugiej przystani. Znów kolejka turystów generująca około 10 minutowy przystanek. W końcu podpływa nasza kareta. O! Tutaj młodszy przewoźnik, bardziej rozgadany. We wszystkich trzech językach prawi dowcipy, opowiada o walorach miejsca i przede wszystkim cały czas się śmieje. Nawet z tego, że zaraz włączy wodospad. Haha, dziwicie się co z tym wodospadem. W wąwozie Edmunda występuje mały ciek wody opadający ze skał. Opiekunowie Parku zbudowali na górze małą śluzę, którą przewoźnik kierujący łódką z turystami otwiera przez pociągnięcie przechodzącego w poprzek kanionu sznura. Śmiesznie to wygląda, ale jest to jakaś atrakcja. Na zdjęciu udało nam się uchwycić włączającego wodospad przewoźnika płynącej za nami łodzi. Ech, nie dość, że przyjemnie to jeszcze wesoło. Rejs trwa około 20 minut. Po wysiadce pozostaje nam już krótszy spacer do naszego Hrenska. Oczywiście idziemy cały czas wzdłuż rzeki Kamenice, która przepływa przez Hrensko i wpada do Łaby, będącej granicą Hrenska i całych Czech z Niemcami. Przy wyjściu ze szlaku w Hrensku wita nas miła knajpeczka, w której oczywiście należy uzupełnić płyny napojami chłodzącymi. Tu polecam Kozel.
Więcej zdjęć z tego malowniczego terenu zamieszczamy TUTAJ.
[mapsmarker marker=”34″]
Leave a Comment