KRIPPENSTEIN – odskocznia od Hallstatt. Wyprawa maj 2015r
KRIPPENSTEIN – DLACZEGO TU…?
Planując pobyt w Hallstatt zdawaliśmy sobie sprawę, że przez 5 dni nie będziemy ciągle spacerować po tym małym, urokliwym miesteczku. Stąd też wyszukiwaliśmy innych atrakcji w okolicy. Jedną z pierwszych, jaką udało nam się zaplanować była wycieczka kolejką linową na szczyt Krippenstein. Na górze piękne widoki, fajnie oznakowane szlaki, wszędzie reklamowana platforma widokowa 5-fingers, a przy pośredniej stacji piękna jaskinia lodowa. Sporo przeczytaliśmy o Krippenstein i nie mieliśmy wątpliwości co do tego czy jechać tam, czy nie jechać. Dolna stacja kolejki znajduje się w Obertraun, czyli w miejscowości, w której kwaterowaliśmy. W tej sytuacji po prostu nie sposób było nie wyjechać do góry.
WRAŻENIA
Piękne widoki, okazała jaskinia lodowa oraz mało ludzi sprawiło, że za nic nie chciało nam się zjeżdżać na dół. Wyjechaliśmy do góry rano, drugim kursem, a zjechaliśmy późnym popołudniem, niemal wieczorem. Z uwagi, że byliśmy tam dokładnie 1 maja mieliśmy jeszcze pod nogami sporo śniegu. Niestety uniemożliwiło to nam dalszy spacer szlakami. Poza tym samo zwiedzanie jaskini też trochę zajmuje. Ale tu nie ma co żałować. Jaskinia jest naprawdę godna polecenia i nie wyobrażamy sobie nie zwiedzić jej będąc na Krippenstein. Na górze znajduje się jeszcze jedna jaskinia – Jaskinia mamucia, ta na początku maja była jeszcze zamknięta, więc musieliśmy się zadowolić lodową.
ZWIEDZANIE
Zacznę może dość istotną informacją, że jeśli przyjeżdżamy na majówkę do Austrii to musimy wziąć pod uwagę krótki przestój między sezonem zimowym, a letnim. Da się go odczuć przede wszystkim w kursowaniu kolejek linowych. Dokładnie od połowy kwietnia do połowy maja większość kolejek zostaje poddana kontroli i serwisowi posezonowemu po to, aby w sezonie letnim bezpiecznie wystartować i kursować przez cały rok. W tym też okresie zauważlyliśmy również uśpienie na przystaniach, z których organizowane są kursy mniejszymi lub większymi łodziami po jeziorze oraz niektórych restauracjach. Naszą majówkę rozpoczęliśmy jeszcze w kwietniu, a kończyliśmy 2 maja 2015. Można by nazwać wielkim szczęściem, fakt że kolejka na Krippenstein rozpoczynała sezon letni dokładnie 1 maja, a nie 15 maja jaki inne w dalszej, czy bliższej okolicy. W tym dniu byliśmy jeszcze w Hallstatt. I tak dokładnie 1 maja z samego rana ruszyliśmy do kas, aby przypadkiem nie stracić w tym dniu okazji na wyjazd do góry. Udało się! O godzinie 9.20 nie było jeszcze samochodów na parkingu, za wyjątkiem oczywiście wielkiego autokaru z Chińczykami. Wagoniki na Krippenstein są bardzo duże, więc trafiło nam się jechać do stacji pośredniej z całym autokarem Chińczyków. W wagoniku europejczykami byliśmy tylko my i pan operator. Każdy Chińczyk wyposażony był oczywiście w najnowszego Ipada, albo foto aparat z najwyższej półki. Zanim jednak wyruszyliśmy kolejką do góry trzeba było zakupić odpowiedni bilet. Dobrze jest na dole zaplanować sobie co chcemy zobaczyć i już tu zakupić bilety na wyjazd na samą górę oraz do jaskini lodowej lub/i do jaskini mamuciej. Wyjazd na Krippenstein odbywa się z jedną przesiadką. Na pośredniej stacji zatrzymujemy się trochę dłużej, bowiem właśnie tu znajduje się jaskinia lodowa, do której trzeba drałować pod górę dobry kwadrans. Zwiedzanie jaskini odbywa się grupami i z tego co pamiętamy każda grupa wchodzi do środka co 30…40 minut. Z tego powodu trzeba zdawać sobie sprawę z pewnych ograniczeń czasowych w skali jednego dnia. Oboje z Elą wchodziliśmy drugą grupa do jaskini. Na stacji pośredniej otrzymujemy numerek, a pan w okienku bardzo dokładnie wyjaśnia organizację zwiedzania jaskini. Oczywiście również w języku angielskim; mówi powoli i baardzo czytelnie. I tak po odebraniu numerka rozpocząliśmy spacer do góry pod wejście do jaskini lodowej. Na górze, przed wejściem do jaskini czekaliśmy drugi kwadrans, aż na tablicy świetlnej pokaże się numerek naszej grupy i przewodnik. Tutaj można usiąść i trochę dychnąć. Widoki pierwsza klasa, mimo, że to jeszcze nie sam szczyt Krippenstein. Przed wejściem do jaskini koniecznie należy przygotować sobie aparat fotograficzny, tzn. ustawić parametry odpowiednie do robienia zdjęć w trudnych warunkach oświetleniowych. Dużym plusem tutaj jest to, że zdjęcia można robić nawet z użyciem statywu. Oczywiście bez flasha. Przed wejściem do środka przewodnik przekazuje trochę informacji organizacyjnych i sporo o historii jaskini. Nas oprowadzała pani przewodnik, która po angielsku mówiła chyba lepiej niż po niemiecku, czy austriacku. Po słownym wprowadzeniu weszliśmy do środka. Iluminacja świetlna w takich miejscach zawsze kilukrotnie podnosi walory jaskiń. Tu nie było inaczej. Na początku różno kolorowe światła pobudzały wyobraźnię zwiedzających. Każdy kto chce fotografować jaskinię bez ludzi musi liczyć się z tym, że jak oddali się grupa turystów dokolejnego miejsca postoju światła wyłączają się automatycznie. Tak więc trzeba śpieszyć się z robieniem zdjęć po przejściu grupy. Mnie ciemność ogarnęła dwa razy, wtedy foty już nie zrobimy, ale grupę dogonić można bezpiecznie, ponieważ światło z dalszych korytarzy, do których weszła właśnie wycieczka częściowo oświetlało chodnik. Przejścia w jaskini są bardzo bezpieczne. Jest trochę ślisko, ale są i poręcze, o które zawsze można się przytrzymać. NIe ma tu stromych zejść, czy podejść. Miejsca gdzie takie odcinki wystepują zabezpieczone są schodami. Jaskinię zwiedzamy około 40 minut. Oczywiście można by to zrobić szybciej, ale przewodnik co pewien czas robi przystanki, aby opowiedzieć jakąś historię związaną z miejscem, w którym grupa się zatrzymuje. Zresztą tak jest wszędzie, nie ma tu wyróżniejącej się w jakikolwiek inny sposób organizacji oprowadzania turystów po jaskiniach. Po opuszczeniu jaskini każdy odbywa spacer na dół do kolejki. Kto zgłodniał może coś zszamać w całkiem fajnej restauracji w budynku stacji lub po prostu zaaplikować sobie piwko, aby z jeszcze większą przyjemnością wyciągnąć się kolejką na szczyt. Sami tak właśnie zrobliśmy. Bilet zakupiony na dole przyłożyliśmy do czytnika elektronicznej bramki kolejki, za którą czekał już na nasz wagonik. Ruszyliśmy, lekko nami wiuchnęło i do góry. Wagonik szybko jedzie, więc po krótkim czasie znaleźliśmy się na samej górze. Tutaj totalna zima, pełno śniegu i temperatura bliska zera. Jeszcze przed wyjazdem chcieliśmy obejść szlakiem jak najdalej się da. Niestety szlak nie był do końca widoczny i ciężko się szło. Kupując bilet na samym dole pani w kasie oznajmiła nam, że przejście do platformy widokowej 5-fingers jest zamknięte z uwagi na bardzo duże zaśnieżenie i związane z tym niebiezpieczeństwo. Informacja ta totalnie nas załamała, ale mimo to postanowiliśmy tu wyjechać i zbadać teren. Widać było, że pozostali turyścii, którzy z nami wyjechali do góry też nie do końca wiedzieli czy tam iść, czy nie. Przed nami szła para Rosjan. Oni chyba nie wiedzieli, że na ścieżkę do platformy nie można wejść, bo drałowali w tamtym kierunku aż się “dymiło”. No cóż nam pozostało, uderzaliśmy za nimi. Dojście ze stacji do 5-fingers zajmuje około kwadransa lub trochę dłużej idąc po śniegu. Na początku jest lekkie podejście, potem już po równym i trochę nawet z górki. Widoki piękne, choć mocno zan
iesione chmurami, szczególnie w kierunku Hohera Dachstein, który zaliczyliśmy już kilka dni wcześniej. Stąd bardzo fajnie jest widoczny wraz z polaną, po której maszerowaliśmy. Na wzniesieniu, pod które trzeba podejść minęliśmy węża z balkonem widokowym, dalej już ścieżką do platformy 5-fingers. Najpierw szli Rosjanie, zaraz za nimi my, a za nami cała reszta zawartości wagonika. Śniegu dużo, ale w miejscu gdzie szlak wiódł wzdłuż krawędzi szczytu śnieg był zebrany. Ale w niektórych miejscach trzeba było iść w wydrążonej głębokiej nawet do czoła bruździe śnieżnej. Po dojściu do krawędzie szczytu pojawił się krajobraz naszego jeziora halsztackiego. Piękny widok, sama przyjemność maszerować w takim miejscu. I tak, nawet nie wiedzieliśmy kiedy pojawił się przed nami 5-fingers. Pięcio palczasty balkon czekał na nas zupełnie pusty. Oczywiście przyspieszyliśmy kroku, aby wygenerować jeszcze trochę więcej czasu przed nadciągającymi za nami pozostałymi turystami. O JEST! Widok, przestrzeń, wrażenia nie do opisania. Pomimo niesprzyjającej pogody widok zapierał dech w piersiach. Jak już weszliśmy na ten balkonik to ciężko było zejść. Nawet dość silny wiatr i niska temperatura nie była w stanie nas stąd przegonić. Przez dobry kwadrans upajaliśmy sie krajobrazem, później zaczęliśmy robić fotki. Grupa idąca za nami zdążyła przyjść i pójść z powrotem. Za nimi już nikt nie szedł, więc platformę mieliśmy dla siebie. Zaraz po wejściu na ten balkon mieliśmy nadzieję, że wiszące chmury trochę odpuszczą i pozwolą słońcu trochę przyświecić, ale niestety. Po około 30 minutach kontemplacji krajobrazu zrobiliśmy zwrot w tył i ruszyliśmy z powrotem. W tym momencie również zobaczyliśmy jak następna grupa turystów zmierzała w kierunku 5-fingers. Tym bardziej zdopingowało to nas do powrotu. Na dłuższy i dalszy spacer było już trochę zbyt późno i warunki atmosferyczne nie zachęcały do dłuższego spaceru. Na górze znajduje się schronisko, do którego postanowiliśmy się skierować na gorącą kawę z czekoladą. Ostatnie już spojrzenie na platformę, bo za zakrętem krajobraz odwracał się na zaniesiony chmurami Hoher Dachstein. Po drodze nie omieszkaliśmy wejść na widokowego węża, z którego również pieknie widać gdziekolwiek nie spojrzeć, obracając się wokół własnej osi. Powoli robiliśmy się głodni. Zastanawialiśmy się gdzie zjeść jakiś obiad. Wiedzieliśmy już co serwują w restauracji na stacji pośredniej, ale nie wiedzieliśmy co można zjeść w schronisku. Ruszyliśmy więc do wspomnianego schroniska zlokalizowanego niedaleko górnej stacji kolejki. Spacerkiem dotarliśmy na miejsce przechodząc przez kolejne wydrążone w śniegu korytarze sięgające w niektórych miejscach nawet 2m wysokości. Schronisko w środku proste, takie troche stołówkowe, ale klimatyczne. Oczywiście na zewnątrz spory taras z widokiem na najwazniejsze szczyty w tym regionie. No, ale na tarasie nikt nie decydował się siedzieć z uwagi na pogodę. Wewnątrz nie było dużo ludzi, więc bez problemu zajęliśmy miejsce przy dużym oknie, albo nawet nazwałbym to szklanej ścianie, przez którą widać było wspomniany taras oraz pasmo górskie. Tutaj nie zdecydowaliśmy się na obiad. Ciekawiej sprzedawało się menu w restauracji na stacji pośredniej. POzostalismy przy pierwszym pomyśle i ogrzeliśmy się gorącą kawą z czekoladą. Po około 30 minutach ruszyliśmy już w kierunku kolejki. Na wspomnianej stacji przesiadkowej zatrzymaliśmy się na dużej, aby posilić się już konkretnym obiadem, który szczerze mógłbym polecić, ale niestety nie pamiętamy z Elą nazw potraw, które jedliśmy. Myślę jednak, że czego nieskosztowalibyśmy tutaj to wszystko było by smaczne. Obiadem w restauracji zakończyliśmy pobyt i całą wycieczkę na Dachstein Krippenstein. Żałowaliśmy, że 1 maja nie była otwarta do zwiedzania jaskinia mamucia, która ponoć robi wrażenie swoim ogromem. Mówi się TRUDNO, może będzie jeszcze kiedyś okazja. Czas się zbierać po godzina już po 17-stej, a chcieliśmy jeszcze pobiegać w naszym Obertraun brzegiem jeziora.
Informacje
Chcielibyśmy podać wszystkim zainteresowanym koszty całej przyjemności na Krippenstein, ale z uwagi na to, że ceny mogą się zmieniać w sezonach kierujemy wszystkich na stronę Krippenstein i okolic, na której znajdziecie nie tylko ceny, ale również opisy innych atrakcji w regionie. Kliknij TUTAJ
Wszystkich spragnionych większej ilości zdjęć zapraszamy na foto spacer po Krippenstein.
Proszę TĘDY