KRETA najpiękniejsze miejsca. Wyprawa: czerwiec 2013r
FOTORELACJA - galeria zdjęć z tej wyprawy
KRETA najpiękniejsze miejsca; DLACZEGO TU…?
Kreta ciekawe miejsca
Pytanie “dlaczego tu…” nie do końca pasuje, ponieważ wycieczka obfituje w kilka różnych miejsc w środkowej Krecie. No chyba, że dotyczy własnie regionu, który objechaliśmy. Odpowiedź w tym przypadku jest banalna, po prostu nasza kwatera znajdowała się w regionie, w którym wyszukaliśmy kilka ciekawych miejscówek, wypożyczyliśmy auto i ruszyliśmy w nieznane. Trasę oczywiście przygotowaliśmy jeszcze przed wylotem na Kretę. Każdemu proponuję zrobić to na spokojnie, bo później szkoda czasu na czytanie, wyszukiwanie i kombinowanie jak i gdzie jechać.
KRETA najpiękniejsze miejsca; WRAŻENIA
Kreta ciekawe miejsca
Każda objazdówka dostarcza sporo wrażeń. Tutaj zachwytu nie było końca, ponieważ przejeżdżając przez różne miejsca zachwycaliśmy się ciągle to innymi widokami i sytuacjami. Pierwszy dzień objazdówki zaczął się nad jeziorem Kournas, dalej ruszyliśmy do Aradeny z charakterystycznym mostem nad kanionem, który od nie dawna połączył na wpół opuszczoną wioskę z resztą wyspy. Powiem, że wąwóz i ten most robią wrażenie. Stamtąd pojechaliśmy do Plakias, to mały kurort wypoczynkowy na południowym brzegu wyspy. Kolejny punkt to Preveli, czyli plaża granicząca z palmowym lasem wynurzającym się z górskiego wąwozu. Piękne miejsce, krystaliczna woda, a przede wszystkim coś indywidualnego – spacer wśród palm wzdłuż rzeki płynącej w palmowym wąwozie. Opuszczając Preveli starczyło nam jeszcze trochę czasu na odwiedzenie małej miejscowości Spili, słynącej ze źródeł z najczystsza wodą na Krecie. Drugi dzień to kierunek na wschód od Rethymna. Na starcie mała miejscowość Argiroupoli z szeregiem małych restauracji serwujących pyszne ryby. Dalej to już dwie jaskinie Melidoni i Zoniana, a na koniec Heraklion. A teraz zapraszamy do zwiedzania.
KRETA najpiękniejsze miejsca; ZWIEDZANIE
Pierwszy punkt programu to jedyne na Krecie słodkowodne jezioro KOURNAS. Piękne miejsce, spokojne, nie ma dużo turystów, więc pojawiliśmy się tu jeszcze dwa razy w inne dni na dłuższe plażowanie. Mieniąca się turkusem i granatem krystaliczna woda po prostu wciąga do siebie. Na dodatek jest bardzo ciepła. Tutaj niestety trzeba mieć buty do wody, bo dno jest kamieniste. Przy nie dużej plaży rozstawionych jest kilka knajpek z jedzeniem i zimnym piwkiem. Ech, to nam się podobało. Każda knajpka miała do wypożyczenia kilka rowerów wodnych. Fajna sprawa, ale my woleliśmy poleżeć i od czasu do czasu wskoczyć do wody. Wypożyczenie roweru wodnego jeśli dobrze pamiętam to 8 EURO. Jeśli ktoś kwateruje blisko jeziora to naprawdę polecam spędzić tam choć jedno przedpołudnie. Jezioro jest pięknie położone – u stóp góry Dafnomadara. W jeziorze żyją ponoć żółwie diamentowe, węgorze i węże wodne. My jednak nikogo takiego nie spotkaliśmy. Do jeziora można dojechać kursującym z Kavros przez Georgioupolis ulicznym pociągiem. Cena biletu to 6 EURO w pierwszej połowie czerwca, tydzień później 7 EURO na osobę. Kierowca ciuchci po przywiezieniu pasażerów ogłasza, że odjazdy następują na 15 minut przed każdą pełną godziną. Tak przynajmniej było w czerwcu 2013. Jeśli ktoś jedzie z Georgioupolis to musi zdać sobie sprawę, że pociąg wracając z nad jeziora jedzie bezpośrednio do Kavros. Stąd niestety trzeba podjechać do miasteczka autobusem lub przejść plażą. Wariant plażowy jest jak najbardziej odpowiedni, to tylko ok 3km, idąc brzegiem morza to sama przyjemność. No dobrze, dalej w drogę. Ruszyliśmy w kierunku Chanii Główną Drogą Narodową. Kilka kilometrów za Georgioupolis skręciliśmy w lewo w na Fones i Alikampos kierując się finalnie do Aradeny na wiszący nad wąwozem wąski most. Spory kawałek się jechało, ale widoki rozbrajały. Na początku rozległe górskie pejzaże, a za wąwozem Imbros pierwsze serpentyny prowadzące w dół do małego portowego miasteczka Chora Sfakia będącego stolicą regionu. Miejscowość położona jest u stóp Gór Białych efektownie przyklejone do skalistego brzegu nad malowniczą zatoką. W przewodnikach piszą, że stąd wręcz trzeba popłynąć na małą wyspę Gavdos. Niestety chcąc objechać wszystko co zaplanowaliśmy na ten dzień musieliśmy zrezygnować z rejsu. Trzymając kierunek Aradeny ruszyliśmy do góry serpentynami jakich jeszcze nie widzieliśmy. Trzeba zwracać uwagę na odłamujące się i spadające na drogę kawałki skał. Droga bardzo dobra, ale kierowca nie ma szans na podziwianie widoków. Trzeba się często zatrzymywać. To spowalnia wycieczkę, ale warto, bo krajobraz dech zapiera. Na samej górze docieramy do małego kościółka, do którego klucz trzyma mieszkaniec jednego z domu, który mijamy po drodze. Oprócz małego kościółka ogrodzonego siatką na szczycie znajdują się ruiny starego grodu. Nie jest to jednak coś specjalnego. Nikt tam nie dojeżdża, to zupełne odludzie. Ruszyliśmy dalej zatrzymując się w Annopoli na małą kawę. Przy drodze stoi mała kafejka, w której przesiadują rodowici kreteńczycy w swoich długich, czarnych koszulach. W ich towarzystwie odpoczęliśmy około kwadransa i kierowani przez panią barmankę pojechaliśmy już bezpośrednio do mostu w Aradenie. Stąd już niedaleko, około 3km. I rzeczywiście, po krótkim czasie znaleźliśmy się przy charakterystycznej kładce dla samochodów wiszącej nad wąwozem. Przed mostem jest mała żwirowa zatoczka, na której zatrzymaliśmy auto. Taak… i co teraz? Postanowiliśmy cofnąć się w tył i zejść do wąwozu tak, by lepiej spojrzeć na wiszącą konstrukcję. Przy okazji odnaleźliśmy ścieżkę, którą mieszkańcy Aradeny przechodzili na drugą stronę wąwozu. W przewodnikach piszą, że miejscowość była kiedyś odcięta od reszty Krety. Nie jest to do końca prawdą, ludzie sobie radzili i przechodzili na drugą stronę wąwozu schodząc na jego dno i wychodząc na drugiej jego stronie. Warto zejść trochę w dół, bo widoczek jest fajny. Niestety od drogi asfaltowej nie widać żadnej wydeptanej ścieżki. Trzeba po prostu przejść wysuszonym polem z chaszczami do skraju wąwozu, tutaj już pokazuje się serpentynowa ścieżka przez wąwóz. Trochę w dół i pięknie widać charakterystyczny mostek. Po zejściu na dół w pewnym momencie wystraszyliśmy się ogromnego huku, spojrzeliśmy na most i wręcz nie mogliśmy uwierzyć, przez tą wąską na jeden samochód osobowy drogę przepychał się autokar. Deski tak głośną trzaskały się, że ich odgłos zapewne można było usłyszeć w promieniu około 0,5 km. Jednak to, że taki autobus wjechał na taki mostek po prostu podcięło nam nogi. Ech, nie do wiary. Wracając do parkingu idzie się kawałek drogą asfaltową, skąd pięknie pokazują nam się Góry Białe. Fajne miejsce na rodzinną fotkę. W ten sposób dotarliśmy do naszego pierwszego celu. Było już południe, więc ruszyliśmy dalej. Kolejny punkt programu to reklamowany wszędzie kurort w bajkowej zatoce Plakias. Przed nami może nie tak daleko, ale zważywszy na serpentyny odcinek 55 km może wydłużyć się czasowo. Po drodze piękne widoki i zamek Frangokastello. Planując wcześniej wycieczkę chcieliśmy tu zawitać, ale czytając opinie innych odwiedzających to miejsce, które nie zbyt mocno zachęcały do odwiedzenia zamku, po prostu minęliśmy twierdzę udając się już bezpośrednio do Plakias. Jeszcze trochę jazdy i po pewnym czasie znaleźliśmy się w kurorcie. Miejscówka rzeczywiście urokliwa. Znakomita na wczasy. Trzeba zdać sobie jednak sprawę, że miejsce to jest znacznie oddalone od Rethymna i Chanii, generalnie trochę na odludziu, ale w samej miejscowości trochę ludzie wypoczywa. Sama “mieścina” bardzo przyjemna, zlokalizowana na brzegu urokliwej zatoki, plaża niezatłoczona, a w knajpeczce na plaży całkiem dobra pizza. Tak, tu zatrzymaliśmy się na mały obiadek. To na co należy zwrócić uwagę to wymiernie odczuwalna wyższa temperatura z tej strony wyspy. Północne wybrzeże jest bardziej rześkie tutaj jest bardziej gorąco. Plakias chwali się całkiem fajną plażą, ale jeśli ktoś chciałby wybierać plaże do wypoczynku, do których może podjechać to zdecydowanie należy wybrać Balos lub Elafonisi. Po odrobinę dłuższym odpoczynku ruszyliśmy do Preveli, czyli naszego 3 punktu wycieczki. Trasa znów bogata w piękne widoki roztaczające się po obu stronach drogi. W kilku miejscach warto się zatrzymać na chwilę kontemplacji. Szosa do Preveli całkiem dobra. Po niedługim czasie dotarliśmy na parking kilkadziesiąt metrów ponad plażą Preveli. To mała miejscowość Moni Piso Preveli z klasztorem na szczycie. Wejście do klasztoru płatne ok 8-10 EURO. Z uwagi na biegnący szybko czas zostawiliśmy na parkingu auto (parking 2 EURO) i zbiegliśmy stromą ścieżką w dół do palmowej plaży. Ze ścieżki fantastyczne widoki na plażę i wypływająca na nią z palmowego wąwozu rzekę. Oczywiście w czerwcu to jest tylko namiastka rzeki, jednak coś tam jeszcze płynęło. Na dole znów fajna plaża z kryształowa wodą i pięknym widokiem na góry i morze. Na plaży krótki przystanek, po którym udaliśmy się ścieżką w palmowy las. Szlak jest krótki i prowadzi wzdłuż płynącego potoku. Spacer do zawału skalnego trwa ok 15 minut. Na końcu mamy kilka małych wodospadów i spiętrzeń wody tworzących miejsca, w których można zażyć przyjemnej kąpieli. Spacerek jak najbardziej polecam, mimo, że jak już wcześniej pisałem z tej strony wyspy jest o wiele cieplej. Da się to odczuć chociażby po ilości wypitej wody. Nie ma co ukrywać, na taką wycieczkę trzeba zabrać ok 2l wody na jedno gardło. Po powrocie ze spacerku odrobina kąpieli w turkusowej, krystalicznej wodzie i chwila odpoczynku. Przed nami droga powrotna do parkingu. Wierzcie, że podejście jest dość ostre, więc w upale daje ono trochę w kość. Ale w 30 minut amator pokonuje dystans. W ten sposób zrobiła się godzina 17.30 – 18.00. I co teraz…? Trzeba powoli wracać na kwaterę. Jednak taka pora to jeszcze nie noc, więc co jeszcze? Może mała wioska Spili, która leżała prawie po drodze do hotelu. Cóż, nie namyślając się obraliśmy kierunek na wioskę słynącą z najczystszych źródeł na wyspie. Wyjeżdżając z Preveli droga poprowadziła nas przez piękny skalny wąwóz Kourtaliotiko. No i znów nie można było się nie zatrzymać w kilku miejscach. Niestety imponująca droga szybko się kończy i zamienia w szosę wiodącą znów w śród rozległych krajobrazów. Mijamy po drodze kilka monastyrów, ale czasu już mało, więc nie zatrzymywaliśmy się tylko jechaliśmy już bezpośrednio do Spili. I tak po kilkudzięsięciu minutach dojechaliśmy do małej miejscowości. Zaparkowaliśmy bez problemu, choć przy wjeździe zapędziliśmy się na koniec wioski próbując stanąć przy drodze. Szybki zwrot i zajechaliśmy na bezpłatny parking w centrum. Pierwsze co rzuciło nam się w oczy to imitacje głów na murze sklepowej wystawy symbolizujące tutejsze źródła. Miejscowość jest tak mała, że w ciągu 5 minut doszliśmy do reklamowanych wszędzie źródeł najczystszej wody na Krecie. Obok źródeł są 2 knajpeczki. Na każdym stoliku stoi dzbanek z wodą źródlaną. To można powiedzieć normalny widok, ale gdy usiądziemy przy stoliku i poprosimy o wodę to kelnerka nie biegnie po butelkę do lodówki tylko bierze karafkę i idzie do tych kranów na zdjęciu, napełnia i podaje do stolika; ot taka ciekawostka. Spili to nasz ostatni punkt programu w pierwszym dniu auto-zwiedzania. Oprócz źródeł i kilku wąskich, dość urokliwych uliczek można zainteresować się regionalnymi wyrobami oferowanymi w tutejszych sklepikach. Warto je odwiedzić, bo naprawdę jest szansa na dokonanie ciekawego, niedrogiego zakupu.
DZIEŃ DRUGI.
Wypożyczyliśmy małego Nissana Micrę na 2 dni, więc mamy jeszcze jedną dobę do wykorzystania na wycieczkę samochodową. Tym razem postanowiliśmy odwiedzić dwie, dostępne do zwiedzania jaskinie na Krecie. Wiedzieliśmy z przewodnika, że na Krecie znajduje się 5 jaskiń dostępnych dla turystów, jednak przewodnik oprowadzających nas po jaskini Zoniana powiedział, że na Krecie znajduje się ponad 5.000 jaskiń z tego trzy dostępne dla zwiedzających. Idąc tą myślą, odwiedziliśmy dwie z nich, czyli ponad połowę haha… . No dobrze, zanim jednak dojechaliśmy do jaskiń po drodze odwiedziliśmy małą miejscowość Argiroupoli. To w zasadzie wioska słynąca z bardzo dobrych tawern, przez które przepływają większe lub mniejsze strumienie wodne spadając kaskadowo z góry na dół. Nie jest to sztuczny chwyt mający na celu przyciągnąć turystów, tylko rzeczywistość. Wioska leży na zboczu wzgórza, skąd wypływa kilka źródeł, które zamieniają się w bardzo przyjemne strumyki i wodospady w miejscach otwartych tawern. Nie ukrywam, że taka naturalna dekoracja robi wrażenie. Niektóre tawerny posiadają swoje akwaria z rybami do przyrządzenia na zamówienie. Z uwagi na to, że przybyliśmy do wioski dość wcześnie rano to nie mieliśmy szansy na skosztowanie tutejszych rybnych specjałów. Możemy bazować jedynie na słowach, które są bardzo pochlebne. Do Argiroupoli można dojechać z Kavros uliczną ciuchcią. Nie podam niestety ceny biletu, ponieważ nie korzystaliśmy z tego środka lokomocji. Po krótkim spacerku ruszyliśmy już w kierunku pierwszej z jaskiń Melidoni. Jechaliśmy kilkadziesiąt dobrych minut w kierunku Heraklionu. Dojazd do jaskini nie jest trudny, ale trzeba się trochę skoncentrować. Z drogi głównej narodowej w okolicy Bali trzeba skręcić w kierunku miejscowości Melidoni. To jednak nie wszystko. W miejscowości trzeba bardzo uważnie szukać drogowskazów “CAVE” . Oznakowanie jest dość prowizoryczne, ale po spostrzeżeniu tych strzałek udało się nam szczęśliwie dojechać na miejsce. Wejście do jaskini jest płatne. Z tego co pamiętam to 4 EURO. W cenie dostaliśmy ulotkę z informacjami o punkcie zwiedzania i ostrzeżeniem przed stromymi i śliskimi schodami w jaskini. Mając te informacje ruszyliśmy. Zejście “na dzień dobry” rzeczywiście dość strome, ale bez stresu, bardzo bezpieczne. W przewodniku ITAKI informacje nie są już aktualne. Jaskinia oświetlona jest bardzo dobrze i efektownie. Schody i ścieżki dobrze przygotowane. Sama jednak jaskinia jest bardzo mała. Na środku jaskini znajduje się sarkofag, w którym zgromadzono szczątki chłopów greckich, którzy w 1824 roku schronili się w jaskini przed Turkami. Nie chcąc złożyć broni, tureccy napastnicy rozpalili ogniska przy wylotach powietrznych jaskini co spowodowało uduszenie ukrywających się na dole Greków. Jaskinia choć mała to bardzo urokliwa. Jak dla nas świetne oświetlenie zdecydowanie podnosi walory jaskini. Z parkingu przed jaskinią roztacza się całkiem ładny widok na góry i okolicę. Zwiedzanie jaskini nie zajęło nam dużo czasu, jednak nie zwlekając ruszyliśmy do kolejnej groty zwanej Zoniana. Znów kilkadziesiąt minut w aucie i w końcu dojechaliśmy. Tutaj między jaskiniami mapa jest zdecydowanie potrzebna. Czasem w wypożyczalni samochodów dają nie najgorszą mapę wyspy, generalnie powinna wystarczyć, ale zawsze lepiej mieć swoją. Zwiedzanie Zoniany wymogło na nas dłuższe oczekiwanie na wejście do jaskini. Tutaj wchodzimy z przewodnikiem, na którego trzeba czekać nie tylko dlatego, aby wyszła z jaskini wcześniejsza grupa ludzi, ale również dlatego, że mamy tu do dyspozycji przewodników różnojęzycznych. Niestety nie ma polskojęzycznego, więc czekaliśmy na pana władającego po angielsku. Po około godzinie oczekiwania w przy-jaskiniowej kawiarence z pięknym widokiem na góry i okolice przewodnik nasz dotarł. Oczywiście przywitał się i od razu zabrał wszystkich oczekujących do jaskini. Byli z nami greccy nazwijmy to duchowni, ale nie jestem w stanie określić nic więcej – nie jestem specjalistą. Może ktoś z Was rozpozna po odzieniu, zdjęcie po lewej. Przewodnik może nie uwierzycie, ale mówił baaardzo powoli i baaardzo “dużymi literami” tak, że każdy nawet początkujący powinien wszystko zrozumieć. Sama jaskinia sporo większa od poprzedniej Melidoni, ale co do oświetlenia mam wrażenie, że trochę skromniej. Oświetlenie w jaskini choć ważne to jednak ważniejsze są zawarte w niej bogactwa natury. I tu Zoniana wygrywa. Bardzo dużo starych i nowo tworzących się stalaktytów, stalagmitów i trochę stalagnatów. Przewodnik dokładnie wyjaśnił jak się tworzą, ale to chyba wszyscy dojrzalsi wiedzą. Jaskinie zwiedzamy chodząc mostkami, metalowymi platformami z poręczami. Szlak w środku bardzo bezpieczny, wręcz komfortowy. Niestety nie pamiętam ceny biletu wejściowego do jaskini, wydaje mi się, że około 8 EURO na osobę lub coś około tej kwoty. Przy jaskini znajduje się spory bezpłatny, parking, na którym bez problemu można zostawić pojazd. Po niepełnej godzinie zwiedzanie dobiegło końca. Niestety po ponad godzinnym oczekiwaniu na wejście do jaskini musieliśmy zrezygnować z jednego punktu programu i udaliśmy się już bezpośrednio do Heraklionu. Po wjeździe do miasta odrobina kłopotu ze znalezieniem miejsca do parkowania. W końcu kierując się za znakiem “P” dotarliśmy w centrum do parkingu podziemnego, na którym obowiązuje zasada wyjścia z samochodu i zostawienia kluczyka obsłudze. Ta z kolei odstawia samochód na parking w niewidoczne dla nas miejsce. Trochę nas zmroziło, ale przecież to auto z wypożyczalni, więc oddaliśmy kluczyki i poszliśmy w teren. Na początku chwila zorientowania mapy, wytyczenia kilku celów i jazda. Na starcie doszliśmy do Portu Weneckiego z Fortem Kastro Koule. I tu pech, budowla w remoncie. Pozostało nam tylko obejść mały fort ulokowany na cyplu portu. Dalej główną aleją 25 Avgoustou mijaliśmy główne zabytki Heraklionu. No niestety, ale nie zrobiły na nas większego wrażenia. Nawet fontanna na przeciwko Bazyliki San Marco nie działała. No już nie wspomnę, że zatrzymując się w tawernie obok fontanny przy Platia Venizelou czekaliśmy na posiłek około 30 minut, po czym przyszła kelnerka rozpoczynająca zmianę przyjąć zamówienie. Ech, okazało się, że wcześniejsza kelnerka skończyła zmianę i nie przekazała do kuchni naszego zamówienia. No i znów kolejna godzina w plecy. Ruszyliśmy do kolejnej knajpki, takiej gdzie w miarę szybko można było dostać coś do jedzenia. To wszystko spowodowało, że nie zobaczyliśmy wszystkiego co chcieliśmy zobaczyć. Poza tym na Heraklion trzeba poświęcić cały dzień, ponieważ miasto jest spore i trzeba pokonywać większy odległości niż np. w Chanii lub Rethymnie. Nie ma tu również takiego klimatu jak w tamtych miastach, co zdecydowanie uprzykrza spacer. Myśleliśmy, że poprawimy sobie humor zdobywając jeden z Bastionów wchodzących w konstrukcję imponujących murów otaczających centrum miasta. Dotarliśmy do Bastionu Martinengo, wyszliśmy na górę i co…? Fajnie widać miasto, ale szału nie było. Zobaczyliśmy z góry wieżę katedry Agios Minas i tam skierowaliśmy swoje kroki opuszczając zdobyty Bastion. Dziesięciominutowy spacer i stanęliśmy przed Katedrą. Do środka nie weszliśmy, ZAMKNIĘTE. No cóż kolejny pech. Z uwagi, iż dzień powoli się kończył, a chcieliśmy zdążyć jeszcze na zimne piwko z all inclusive w hotelu haha…, nieśmiało skierowaliśmy się w stronę samochodu. Druga połowa dnia obfitowała wprawdzie w drobne pechowe sytuacje, jednak dające się odczuć. To w połączeniu z faktem, że Heraklion nie zrobił na nas wrażenia po prostu “wypchnęło” nas z miasta. Wyjeżdżając wzdłuż linii brzegowej żegnał nas piękny krajobraz. Podsumowując drugi dzień wycieczki, śmiało możemy zachęcić do odwiedzenia obu jaskiń, ale Heraklion myślę, że można ominąć i znaleźć coś innego o wiele ciekawszego w tym czasie.
FOTORELACJA - galeria zdjęć z tej wyprawy